wtorek, 30 sierpnia 2016

Od Annemarie

Białe auto na niemieckich tablicach skręciło w wyłożoną betonowymi płytami drogę, która wydawała się kończyć gdzieś wśród pochylonych i poskręcanych jak starcy drzew. Powoli sunęło wzdłuż pachnącej lipą alei parkowej i wyłoniwszy się zza łagodnego zakrętu, potoczyło się na zadbany podjazd. O ile wyjazd był wymuskany, o tyle budynek sprawiał wrażenie ruiny. Przycisnęłam czoło do zimnej szyby, by lepiej przyjrzeć się wysokim oknom osłoniętym popękanymi gzymsami. Dach niemal w zupełności pozbawiony był szarych dachówek, a tynk sam odpryskiwał od nagich teraz ścian. Dziś był w opłakanym stanie, ale jeszcze przed wojną pałacyk musiał być urzekającym miejscem. Widać jednak było trwające prace renowacyjne, bo skąpany w promieniach dopiero co wschodzącego słońca wyglądał jak z bajki. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robię, naparłam mocniej ciałem na drzwi samochodu, tak że jakby komuś przyszło na myśl je otworzyć, rypnęłabym głową o bruk. Kiedy auto zatrzymało się z lekkim szarpnięciem, moja dłoń zaczepiła się na klamce i szarpnęła za nią niecierpliwie. W policzki uszczypnęło mnie dotkliwe zimno, a będący jego sprawcą wiatr zamiótł kupkę liści pod moje stopy. Musiało chwilę temu padać i rześkie, angielskie powietrze nasiąkło wilgocią jak gąbka. Potarłam zmarznięte, choć okryte płaszczem ramiona. Mój oddech wydobywał się z ust obłoczkami pary. Delikatnym ruchem ręki złapałam za rączkę od walizki, którą obok mnie postawił ojciec. Objęłam go w pasie i szybko ucałowałam w brodę, bo był on człowiekiem wysokim i wyżej nie sięgałam nawet wspinając się na palcach. Równocześnie nie należał do ludzi wylewnych, więc wymamrotał jakieś pożegnanie i odjechał. Uniosłam dłoń do szyi owiniętej wełnianym szalikiem, gniotąc między palcami jego materiał.
Zdecydowanie podążyłam do zachęcająco wyglądających, rzeźbionych w drewnie drzwi, wlekąc za sobą wszystkie szpargały. Nad wejściem wznosił się nietrudny do przeoczenia portal, ale nie uniosłam głowy, aby przyjrzeć mu się wnikliwiej. Przeskoczyłam kamienne stopnie i nieproszona wdarłam się do środka. Wnętrze było ciepłe, a w powietrzu unosił się zapach palących się w kominku, którego nigdzie nie dostrzegłam, drew. Pomieszczenie skryte było w gęstej ciemności, gnieżdżącej się jak zaraza, sunącej po mrocznych kątach niczym syrop. Cisza wokół mnie wydawała się drżeć jak trącone szkło i szukać ujścia. Nagle kryształowy żyrandol zawieszony u sufitu rozbłysł miliardem iskier, rzucając jaskrawe światło na przepastny hol, wypłowiałe gobeliny na ścianach i krwistoczerwony dywan w tym wszystkim do bólu zwyczajny. Pojawiły się przede mną dwie postacie, ale byłam zbyt zdezorientowana, by zauważyć to od razu.
- A oto i nasza nowa uczennica - Damski głos dotarł do mnie zwielokrotniony echem.
Zamrugałam, onieśmielona mimowolnie robiąc krok do tyłu. Należał do uśmiechającej się kobiety w średnim wieku z siwymi włosami do ramion. Trzymała wyciągniętą w moją stronę dłoń, którą ujęłam po chwili wahania.
- Dzień dobry - rzekłam, starannie wymawiając każde słowo.
- Witaj, witaj, drogie dziecko - Jeszcze przez moment patrzyła na mnie życzliwie, po czym odwróciła się do tyłu. - Pracuję tu jako nauczycielka i zaraz oprowadzę was po szkole, dziewczęta.
Zbyt późno spostrzegłam szczupłą dziewczynę, stojącą dotąd u jej boku. Zareagowałam, gdy obie skierowały się ku szaremu korytarzowi.

Lana?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz