piątek, 14 października 2016

Zawieszony

Od Taylora

Wyjechałem na 2 tygodnie ze szkoły do domu, do rodziców. Wyjazd się udał lecz strasznie tęskniłem za znajomymi z uniwersytetu. W sumie to już 2 miesiąc leciał "nauki", a ja sobie wolne zrobiłem. No cóż postanowiłem nadrabiać zaległości od razu jak wrócę.

Pożegnałem się z mamą i siostrą. Wsiadłem do samochodu. Tata zawiózł mnie na lotnisko. Z jednej strony stwierdziłem, że chce zostać lecz z drugiej strony już będę miał sporo zaległości po 2 tygodniach więc pożegnałem się z tatą i poszedłem na odprawę. Już po 10 minutach usiadłem w samolocie. Siedzenia powoli się zapełniały ludźmi. Podeszła dziewczynka z matką. Kobieta rozejrzała się i spojrzała na bilety. Odwróciła wzrok na córkę i cichym głosem zapytała -Skarbie gdzie chcesz usiąść? Obok tego pana -wskazała na mnie wzrokiem- czy z tym ? -spojrzała na grubszego mężczyznę, który jadł kanapkę.
Dziewczynka rozejrzała się i odpowiedziała kapryśnie - Z Tobą mamusiu
Uśmiechnąłem się delikatnie, zachowanie młodej kobietki był zrozumiały wyglądała na 10 lat może 11.
-Usiądź tutaj -wskazała ma siedzenie obok mnie -Ja będę obok -powiedziała życzliwie matka
Dziewczynka spojrzała na mnie i usiadała na siedzeniu obok mnie. Jej małe oczka obserwowały mnie przy każdym ruchu.
Podeszła stewardessa i gdy zobaczyła, że dziewczynka trzyma w rękach pas i nie wie co ma z nim zrobić, podeszła i zapięła pasy dziecku.
-Dziękuję -powiedziała natychmiastowo z uśmiechem
Stewardessa uśmiechnęła się w odpowiedzi. Samolot wzbił się w powietrze. Po jakich 10 minutach dziewczynka odezwała się do mnie.
-Co pan ma na szyi? -zapytała ciekawsko
-Nazwijmy to symbolem jednego z moich zwycięstw nad bólem i cierpieniem -odpowiedziałem lekko zamyślony i zarazem zmęczony
Spojrzała na mnie jeszcze raz od stóp do głów i rzekła - Dużo pan przeszedł...-zaczęła lecz matka się wtrąciła- Jessica przestań ... Przepraszam pana za jej zachowanie
Zerknąłem na matkę Jessicy i powiedziałem -Nic nie szkodzi to nic takiego -uśmiechnąłem się życzliwie do dziecka
Spoglądała na mnie aż w końcu nie zachciało jej się spać. Zaczęła przysypiać i oparła się o fotel. Zamknąłem oczy i próbowałem zasnąć. Po kilkunastu minutach poczułem ciężar na ręce. Zerknąłem i zobaczyłem śpiącą na mnie Julkę. Zamknąłem oczy i po jakimś czasie zasnąłem.
~Dłuższy czas później~
Obudziło mnie gwałtowne szarpnięcie. Otworzyłem oczy i spojrzałem, że samolot wylądował. Powoli wysiadłem i skierowałem się na odprawę. Po 10 minutach wyszedłem z lotniska i wsiadłem do autobusu. Kierowca na mój widok uśmiechnął się.
-Dzień dobry panu. Miło mi pana widzieć -przywitałem się
-Witaj, tam gdzie ostatnio?
-Dokładnie panie Chadzie -odparłem z uśmiechem
Miło mi się z nim rozmawiało za każdym razem.
~Jakoś 40 minut później~
-To tutaj młody -powiedział kierowca zatrzymując się koło lasku
-Dziękuję bardzo -powiedziałem wychodząc i dodałem -miłego dnia
Dosłownie po chwili mojego wyjścia odjechał dalej, a ja zostałem sam. Znałem drogę już doskonale. Po 5 minutach idąc skrótami byłem już pod budynkiem szkoły.
Wszedłem z rzeczami i zobaczyłem sporo nowych twarzy. Cóż byłem zaskoczony. Idąc do swojego pokoju widziałem tyle nowych twarzy, że aż zwątpiłem że jestem cały czas w tej samej szkole.
Otworzyłem drzwi i szybkim krokiem wszedłem do środka. Odruchowo rzuciłem torby w kąt nie rozpakowując ich i położyłem się na łóżku zmęczony podróżą. Nie minęło 5 minut ciszy , gdy nagle usłyszałem burczenie brzucha. Spojrzałem na zegarek i zorientowałem się że za chwilę kolacja. Wstałem i ruszyłem na stołówkę. Przebyłem parę korytarzy i byłem na miejscu.
Nagle z sali usłyszałem krzyk
-Chodź do nas?

<Kto tam krzyczy? >

Sara

Imię: Sara Vivienne
Nazwisko: Whitelaw
Wiek: 18 lat
Narodowość: Brytyjska
Płeć: kobieta
Charakter: Sara? Miła i szalona osoba. Jest bardzo towarzyska i zawsze tryska humorem. Nikt nigdy jeszcze nie widział aby ta dziewczyna płakała. Jest bardzo silna psychicznie i nie da sie jej tak łatwo złamać. U niej każda tajemnica jest bezpieczna mimo tego że nastolatka mało kiedy umie sobie radzić z własnymi. Nie da sie jej opisać wieloma słowami lecz zdradzę wam że jest także bardzo optymistyczna. Patrzy na świat przez różowe okulary i jest dla wszystkich oazą spokoju. Kimś w rodzaju drugiej matki. Zawsze stara sie jakoś pomóc lub coś wytłumaczyć. Sara uważa że nawet najbardziej krnąbrnego konia da sie uspokoić i przemówić do niego łagodnym głosem tak by szedł za tobą potulny jak baranek. To dziewczyna która mimo wszystko potrzebuje ciepła i miłości gdyż sama ją rozdaje w najróżniejsze sposoby. Więc i ty miej nieco zrozumienia dla innych, dobrze?
Rysopis: Wysoka i szczupła brunetka, włosy są jedwabiste i falowane. Sięgają jej do końca łopatek. Ma śliczne piwne oczy które zapamiętasz już na zawsze. Na szyi ma tatuaż w kształcie czarnego serduszka. Jej ręce zdobią jedynie dwie bransoletki i niebieski zegarek. Dumnie nosi na swej szyi wisiorek z koniem który dostała od prababki.
Partner/ka *: Sara nigdy jeszcze nie zaznała miłości.
Głos *: The Ocean
Nr pokoju *: 154
Klub *: II
Poziom jeździectwa: 1
Koń *: -
Inne *:
-Uwielbia rysować
-Jej jedynym nałogiem jest picie kawy
-Nie lubi żelków ani ciastek
-Kocha czekoladę
-Lubi zapach lawendy i róż
-Od małego uwielbia gotować
-Kiedyś paliła dużo papierosów ale przestała
-Nigdy nie piła alkoholu
Nick: Komunia03

niedziela, 2 października 2016

Od Natalie

Bianca... To imię krążyło w mojej głowie o samego ranka, aż do południa, czyli to teraz. Na każdej lekcji próbowałam sobie przypomnieć dlaczego to imię wydaje mi się takie znajome. W szkole nie ma nikogo o takim imieniu, albo przynajmniej nie znam takowej osoby. Dopiero pod wieczór przypomniałam sobie o wysokiej brunetce o pięknym zielonych oczach, które zawsze wydawały mi się należeć do węża. I wtedy do głowy wróciła mi ta dziewczyna, którą pierwszy raz spotkałam w przypadkowej uliczce. Wtedy oboje nie miałyśmy domu i z łatwością znalazłyśmy wspólny język. Byłam okropnie ciekawa co teraz u niej się działo. Ale jak mogłam to wiedzieć? Jedyny sposób to kontakt z nią, ale jak? Nie mam ani telefonu, w szkole też mi nie pozwolą zadzwonić. Ewentualnie list... ale nie znam sposobu, jak wysłać tą kartkę. Siedziałam do późna, nie mogąc zasnąć. To była moja taka pierwsza... przyjaciółka. Tyle, że nie widziałam jej od ucieczki w Chicago i morderstwa w przypadkowym domu. A co, jeśli zmieniła adres zamieszkania? Jeśli musiała uciekać?
I dopiero o trzeciej w nocy obudziłam się z tak zwaną "weną". Wstałam z łóżka nakładając kapcie. Zapaliłam lampkę przy biurku i siedząc jedynie przy tym skąpym źródle światła, chwyciłam długopis, kartkę i kopertę. Bez większego zahamowania zaczęłam długopisem zostawiać na kartce tusz, litery, które sklejały się w słowa.
"Cześć Bianca. Tutaj Natalie (Mućka). Widziałyśmy się dobre parę lat temu i nie miałyśmy kontaktu. Ja obecnie znajduje się we Włoszech, w takich uniwersytecie, że miałam nawet problem z wysłaniem tego listu. Mam nadzieję, że jednak go dostaniesz, nie zmieniłaś miejsca zamieszkania, a ja sama nie pomyliłam adresu. Jeśli to czytasz, to wiec, że w obecnej chwili u mnie wszystko gra. Głównie chodzi w tej szkole o jeździectwo i większość jest zakazana A takie tam bzdety. A co u ciebie? Mam nadzieję, że dostałaś ten list i jak najszybciej przyślesz wiadomość. Na prawdę mi ciebie brakuje. Tutaj z nikim nie potrafię się dogadać i okropnie brakuje mi twojego śmiechu i tego łamania zasad, by poczuć adrenalinę.
PS: Jeśli przyślesz odpowiedź, mogę nie odpisać, jeśli dyrekcja zabierze mi twój list.
Pozdrowienia.
Natalie Moore, czyli Mućka"
Odłożyłam długopis, złożyłam kartkę i schowałam list do koperty. Wpisałam jeszcze adres z nadzieją, że jest odpowiedni. "Mućka" to tak zwana moja ksywka. Gdy się poznałyśmy, ciągle myliłam moje nazwisko. Nie mówiła Moore, tylko Mućka. Nie wiem dlaczego. Twierdziła, że na początku się przesłyszała, a potem jej się to spodobało.
Dopiero po napisaniu udało mi się zasnąć. Tylko teraz pytanie - jak ja to wyśle?
Odpowiedź pojawiła się następnego dnia, gdzieś tak mniej więcej przed południem. Gdy wszyscy znajdowali się na stołówce na drugim śniadaniu, a nauczyciele mieli zebranie w drugiej części budynku, ja wyszłam na zewnątrz, aż do bramy głównej. Za nią nie było żadnych ludzi, nie licząc stajennego, który właśnie wracał do domu. Okazało się, że przepracował cąłą noc, by na dzień wrócić do domu. On był moim tak zwanym ratunkiem. Był taki miły, że zgodził się na wysłanie listu. Podałam mu go przez bramę dziękując serdecznie, po czym wróciłam do siebie.
A potem nie dostałam żadnej odpowiedzi...

Od Natalie CD Harrego

Moje wejście do kolejki, dzięki znajomej, która mnie przepuściła, nie spodobało się jakiemuś osiłkowi. Stał on za mną i gdy tylko weszłam pomiędzy niego, a stołówką, od razu popchnął na bok, wyrzucając z kolejki. Zmarszczyłam tylko brwi i go popchnęłam tak, jak on mnie, po czym wróciłam na swoje miejsce. Coś tam przeklął pod nosem, chyba wyzywając mnie od jakiś dziwek, ale nie zareagowałam. Podszedł do mnie i stanął tak, jakby uważał się za kogoś lepszego. A w prawdzie to był po prostu ode mnie większy - nie bł umięśniony, po prostu duży. Postawiłam dłonie trochę szerzej, a jego twarz zrobiła się czerwona. Kazał mi iść na koniec kolejki, coś tam gadał, że nie mam prawa się wpychać. Oczywiście tłumaczenie mu tego i owego zabrało mi sporo czasu, a do tego nic to nie dało. Rzucił się na mnie, a raczej ponownie odepchnął. Gdy chciałam wrócić na swoje miejsce, nie pozwolił mi. Zacisnęłam pięści, po czym go po prostu kopnęłam w piszczel. Podniósł nogę, złapał ją za prawą rękę i się schylił. Skorzystałam z tego, po czym uderzyłam go pięścią w twarz, a następnie wróciłam do kolejki. Pierwszy raz się cieszyłam, że mam takie, a nie inne buty. Były dosyć one ciężkie, ponieważ miały jakąś inną podeszwę, okropnie twardą, także kopnięcie by zabolało każdego. Widocznie chciał mi oddać, nie znając zasady, że dziewczyn się nie bije, ale nie mógł. Dlaczego? Bo akurat nauczyciel wchodził do stołówki i uważnie spoglądał na każdego ucznia. Dzięki niemu mogłam być spokojna, a nawet lepiej. Grubasowi, jak i jego trzem kolegom chyba znudziło się czekanie tutaj, także wyszli z kolejki, a na ich miejsce stanął ten sam dziwny chłopak. Spojrzałam na niego kątem oka i najbardziej co zwróciło moją uwagę, to papieros za jego uchem.
- Wyjmij zza ucha fajkę, Harry - powiedziałam tak cicho, aby stojący niedaleko nauczyciel tego nie zobaczył. Potem chwyciłam tackę i zaczęłam nakładać trochę kolacji.
Można powiedzieć, że się załamałam. Bo kto w końcu jest na tyle głupi, aby pokazywać wszystkim, że się pali? Ja sama nic nie mam do papierosów, zawsze gdy mam okazję, palę, bo tak czy siak to jest rzadkie. Ale według mnie jego czyn był po prostu idiotyczny. Chyba, że jest gorszym zapominaczem ode mnie. No dobra, to nie możliwe. Sama pewnie bym zapomniała o czymś takim, gdyby nie to, że ja nigdy nie zostawiam żadnego. Jeśli mam, palę wszystkie. Nie licząc całej paczki, smokiem to ja nie jestem.
Trzymając tackę z kubkiem kawy rozpuszczalnej i miską kaszy manny z sokiem malinowym usiadłam w wolnym stoliku. Był on czteroosobowy i nikt przy nim nie siedział. Z tego co widziałam, wszystkie stoliki były zajęte. Albo siedziały w nich grupy, dziewczyn, chłopaków, jakichś drużyn czy kółek z różnych lekcji, albo były zajęte przez tych "samotnych", którzy nie mogli znaleźć swojego miejsca w szkole, jak ja. Na początku obserwowałam ich wszystkich, patrzyłam na twarze próbując analizować ich tożsamość. Ale wyszło na to, że nikogo nie znałam prócz połowy swojej szkoły i wróciłam do kolacji. Chwyciłam łyżkę i wsadziłem ją do miski, podnosząc na niej trochę kaszy. I po chwili ktoś usiadł na przeciwko mnie. Podniosłam wzrok znad talerza spoglądając na ktosia. Był to ten chłopak, jednak tym razem bez fajki za uchem. Wróciłam wzrokiem do kaszy i się nie odezwałam. Byłam zajęta jedzeniem, gdyż po chwili mój brzuch wydał z siebie odgłos głodu.

<Harry? Wybacz, że tak późno, ale problemy z internetem>

Jasmine

Imię: Jasmine
Nazwisko: Blue
Wiek: 17
Narodowość: Amerykanka
Płeć: kobieta
Charakter: Jasmine to typowa dziewczyna nie wyróżnia się niczym od innych, jest miła i uprzejma. Lubi zawierać nowe przyjaźnie. Czasami jest tajemnicza i miewa gorsze dni, lecz prawie zawsze ma uśmiech na twarzy. Jest samodzielna, twarda i silna dziewczyna. Lubi pyskować, podskakiwać i zadzierać nosa.Nie lubi jak ktoś wtyka nos w nie swoje sprawy, więc stara się tego nie robić innym. Zazwyczaj jest silna, odważna i wytrzymała, ale bardzo łatwo go zranić. Kocha ryzyko i dobrą zabawę. Jest trochę brutalna, bo ma za sobą ciężką przeszłość. Nie ufna wobec innych nie znajomych, lecz jak się rozgada nie da się jej pohamować. Jest uparta i zadziorna, kocha wygrywać i lubi czasami rozkazywać innym. Jest bardzo otwarta na świat i lubi rozwiązywać zagadki i tajemnice.
Rysopis: opis wyglądu, także to czego nie widać na zdjęciu
Partner/ka *: --
Głos *: Ellie Goulding
Nr pokoju *: 139
Klub *: I
Poziom: 1
Koń *:
Inne *:
- Nie cierpi kawy
- Nie pali
- Jest uzależniona od żucia gumy
- Lubi jeździć konno
Nick: wikirox

niedziela, 25 września 2016

Thomas

Imię: Thomas
Nazwisko: Sangster
Wiek: 19
Narodowość: Brytyjczyk
Płeć: mężczyzna
Charakter: To z pozoru pewny siebie i śmiało idący przed siebie chłopak. Ale pozory mylą, prawda? Mimo że wydaje się być twardy jak skała, to w środku jest bardzo kruchutki. Nie lubi jednak okazywać jakiejkolwiek słabości, więc nigdy się nie dowiesz, czy to co powiedziałeś go zraniło. Można powiedzieć, że to człowiek zagadka, ale każdą zagadkę da się rozwiązać. Z nim jednak nie będzie tak prosto, od razu mówię. Całą pracę nad rozgryzieniem chłopaka utrudnia jego wieczny uśmiech, którym maskuje wszystko, co czuje.
Jakaś jego malutka część pragnie miłości, pragnie ciepła, ale Thomas stara się każda taką myśl odpędzać. Nie chce, by ktoś kiedykolwiek przez niego cierpiał i tyle. Miałby po prostu te cholerne wyrzuty sumienia, których tak nienawidzi.
Ma dość cięty język, lecz jest przy tym niezwykle inteligentny. Jego rozmówca musi być na podobnym poziomie, w innym wypadku się nie dogadają, a przy tym Tommy zanudzi się na śmierć. Jest urodzonym perfekcjonistką. Zawsze wszystko ma dopięte na ostatni guzik.
Z natury nie jest oszustem, ale gdy musi kłamać, to to robi. A wychodzi mu to fenomenalnie, ponieważ jego gra aktorka znajduję się na bardzo wysokim poziomie. Niektórzy mogliby powiedzieć, że to człowiek renesansu, bo tak naprawdę dobry jest w bardzo wielu dziedzinach. Sam jednak tego nie dostrzega i bardzo nie lubi pochwał.
Rysopis: Thomas jest wysoki, ale bardzo szczupły. Wygląda na dużo młodszego, niż jest.
Jego blond włosy, mimo że układa je codziennie, zwykle są w nieładzie. Ma bardzo ciemne, duże oczy dodające mu hmmm...uroku.
Wyróżnia się nadzwyczajną zwinnością. Może to przez jego dlugie nogi.
Partner/ka *: Bardzo chciałby poznać kogoś interesującego.
Głos *: Thomas Sangster
Nr pokoju *: 153
Klub *: Lekcje gry aktorskiej
Poziom: 0
Koń *: -
Inne *:
-Kocha czytać książki.
-Potrafi grać na gitarze.
-Marzy o zagraniu w jakiejś dużej produkcji filmowej.
-Nie przepada za zwierzętami.
-Nigdy nie miał najlepszego przyjaciela.
-Choćby jadł codziennie tonę słodyczy, to i tak nie przytyje, co bardzo go denerwuje.
-Uwielbia frytki z McDonald's.
Nick: Kocica123876

Od Victora CD Annemarie

Niebo wyglądało tej nocy wyjątkowo pięknie. Nie było czyste, bowiem na czarnym, gwiaździstym nieboskłonie przesuwały się z wolna chmury, co jakiś czas pozwalając rzucić jasnemu księżycowi odbity blask na ziemię.
Pomysł z wyjściem na zewnątrz był... cóż, niecodzienny. Mrok okolicy otaczał wszystko dookoła w tym nas, jedynie światło wydostające się z okien przedpotopowego budynku nieco oświetlało fragment parku. Jednak z każdym krokiem oddalaliśmy się dalej.
Popatrzyła na mnie, myśląc co odpowiedzieć. Widząc jak jej delikatne usta poruszają się, próbując coś wydusić z siebie, jakąś sensowną odpowiedź, uśmiechnąłem się lekko.
-Masz coś do mojego sweterka?- zmrużyła oczy.
-Oczywiście, że nie. Jest bardzo... ładny- szukałem odpowiedniego słowa, odwracając głowę by za chwilę nie dostać bury, że nie potrafię znaleźć lepszych określeń.
-Mówiąc „ładny” masz na myśli, że wyglądam w nim jak cocker spaniel?- skrzyżowała ręce na piersi.
-Ależ skąd- wzruszyłem ramionami- Mówię, że bardzo ładny. Gdybym miał sam bym taki założył- zwyliżyłem usta językiem, ukrywając zawadiacki uśmiech.
-Kłamiesz...
-Mówię prawdę. Daj mi tylko jeden to założę i jeśli sobie zażyczysz to będę paradował w nim po całej akademii- posłałem jej zapewniające spojrzenie, unosząc do góry brwi.
-Zapamiętam- pokiwała głową.
Liście drzew zaszumiały pod wpływem chłodnego wiatru, który omiótł nasze sylwetki i delikatnie musnął moją, odkrytą szyję. Tym samym odwróciłem wzrok od dziewczyny i spojrzałem w dal, gdzie ciemność spowijała drzewa w parku. Staliśmy na zakręcie, prawdopodobnie tuż obok znajdowała się droga, na końcu której znajdowała się brama wjazdowa.
-Próbujesz znaleźć sobie obrońców przed tym światem. Po to ci są potrzebne dobermany- stwierdziłem, choć to miało zabrzmieć jak pytanie.
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, lustrując swoimi szarymi oczami mój wyraz twarzy. I choć gestem się nie zgadzała, to w jej oczach można było zauważyć wątpliwości. Posłałem jej uśmiech i wskazałem na budynek.
-Chyba musimy już wracać- chwyciłem Annemarie za ramiona i odwróciłem w stronę wejściowych drzwi budynku- Nie chcę byś się przeziębiła- poczułem lekkie drgania jej ciała po grubym swetrem.
Weszliśmy do środka po schodach. Obydwoje wolnym krokiem przemierzaliśmy ciemny korytarz. Nie chciało nam się spać, ale wiedzieliśmy, że musimy być w pokojach. Było późno.
Jednak powolny marsz przerwał nam skrzypiący odgłos drzwi, które energicznie się otworzyły. Pierwszym odruchem było wyciągnięcie ręki w kierunku Ann. Chwyciłem ją za dłoń i przyciągnąłem do siebie, tym samym robiąc dwa kroki w tył i kierując spojrzenie na osobę, która właśnie wychodziła z pokoju.
-Miałabyś pięknego guza na czole- posłałem zdezorientowanej dziewczynie uśmieszek aby się po raz kolejny w tym samym dniu nie denerwowała. Widać, że ma niesamowite szczęście.

Ann?

Ashton

Imię: Ashton
Nazwisko: Irwin
Wiek: 19
Narodowość: Australijczyk
Płeć: mężczyzna
Charakter: Zacznijmy od najważniejszej rzeczy. Ashton nigdy nie ujawnia tego, co czuję naprawdę, więc jeśli chciałbyś dowiedzieć się o nim nieco więcej, musisz go po prostu dobrze poznać.
Anioł uwięziony w świecie zwykłych śmiertelników? Tak, chyba tak można by go w skrócie opisać. Ashton jest osobą bardzo, naprawdę bardzo dobrą. Nie potrafi patrzeć na krzywdę innych ludzi, czy zwierząt. Stara się pomagać każdemu, choć nie zawsze go na to stać. Nigdy nie odmówi pomocy. Nieraz daje od siebie więcej niż może, przez co sam cierpi. Nie zraża go to jednak. Zawsze stara się być uśmiechnięty. Kocha też patrzeć na uśmiechy innych. To samo tyczy się wywoływania ich.
Gdy idziesz przed siebie po szarej ulicy, przepełnionej równie szarymi ludźmi i nagle dostrzeżesz młodego chłopaka, próbującego ratować cały świat swoim uśmiechem, możesz być pewien, że właśnie spotkałeś Ashtona.
Chłopak marzy o otworzeniu własnej działalności charytatywnej, choć wie, z jakimi kosztami to się wiąże.
Mimo że wydaje się być otwartą osobą, jest wręcz przeciwnie. Ashton nie przepada za bliższymi relacjami z ludźmi. Wystarczy mu, że ktoś powie mu "cześć", bliższego kontaktu naprawdę nie potrzebuje. A może po prostu nie chce?
Zdecydowanie jest typem samotnika, bo zwyczajnie boi się tego kontaktu. Nie wyobraża sobie tego. Kiedyś miał przyjaciela. Najlepszego przyjaciela. Niestety, "przyjaciel" po prostu wykorzystywał Ashtona.
Rysopis: Ashton jest wysoki, bo mierzy 185 cm. Odznacza się wysportowaną sylwetką, a zwłaszcza umięśnionymi rękami, które wyćwiczył podczas grania na perkusji. Jego dość długie, brązowe loki często opadają na twarz w "artystycznym nieładzie". Czasami można zauważyć u niego lekki zarost, ale Ash nie planuje zapuszczać jakiejś brody, czy wąsów. Oczy chłopaka mają piękny, orzechowy kolor. Kiedyś jego kuzynka powiedziała mu, że potrafią hipnotyzować, ale Ashton w to nie wierzy. Oczy jak oczy.
Dziwnym znakiem rozpoznawczym chłopaka są duże dłonie.
Partner/ka *: Boi się jakiegokolwiek związku.
Głos *: Ashton Irwin
Nr pokoju *: 138
Klub *: -
Poziom: 1
Koń *: -
Inne *:
-Kocha grać na perkusji i wychodzi mu to całkiem nieźle.
-Chciałby dołączyć do jakiegoś świetnego zespołu jako perkusista.
-Uwielbia spaghetii.
-Nie lubi oliwek.
-Boi się ciemności.
-Jego szczęśliwą liczbą jest 18.
-Lubi ciężką muzykę.
Nick: Kocica123876

Od Katherine CD Flynna

Skończyłam głaskać wszystkie konie i wyszłam ze stajni kierując się w stronę budynku Uniwersytetu. Byłam bardzo głodna i niecierpliwie spoglądałam na zegarek. Została jeszcze godzina do obiadokolacji. Postanowiłam pójść do swojego pokoju i zacząć się rozpakowywać. W szybkim tempie pokonałam schody, potykając się o ostatni stopień. Runęłam na twardą podłogę. Wstałam niezdarnie. Zdarłam sobie łokcie i krew spływała powoli po moich rękach. Podwinęłam nogawki spodni, żeby sprawdzić czy kolana też są zdarte. Były. Syknęłam z bólu. Głupie schody. Krew niezwykle szybko zastygła, a jeszcze szybciej przestałam odczuwać ból, więc w końcu poszłam do pokoju, aby zaraz pójść na obiadokolację zapominając o ranach. Po drodze do kawiarni mój wzrok przykuwały roślinki, które wcale nie wyglądały na podlane. Weszłam do kawiarni i odszukałam wzrokiem Flynna. Siedział sam przy jednym ze stolików.
-Hej, jak poszło podlewanie roślinek?-spytałam kładąc łokcie umazane zaschniętą krwią na stoliku.

<Flynn?>

Od Annemarie CD Victora

Zapomnij, zapomnij, że widział cię całkiem nagusieńką, powtarzałam sobie. W pośpiechu ubrałam na siebie rozciągnięty, dziergany sweter, z którym prawie nigdy się nie rozstawałam, bo należałam do ludzi, potrafiących chodzić w swetrach nawet latem.
- Wyjdziemy na dwór? - Żałośnie próbowałam ucieczki.
Dusiłam się w sypialni, musiałam wyzbyć się wstrętnego wstydu. Victor rzucił oknu powątpiewające spojrzenie. Na zewnątrz było ciemno jak diabli, i to mi odpowiadało.
- Skoro chcesz - westchnął i oparł się o ścianę z wymuszoną swobodą.
Chwilę przyglądał mi się spod zmrużonych powiek, gdy moje oczy błądziły po nie tak bardzo zagraconym pokoju, szukając wełnianego szalika. Zanim odnalazłam chustkę, pochylił się nad biurkiem. Stanęłam obok Victora, czując bezpieczne ciepło jego ciała, ale nie odsunęłam się, bo cudownie pachniał. Miałam nieodpartą ochotę się w niego wtulić. Zamiast tego jednak postukałam koniuszkiem palca w otwartą encyklopedię ras psów.
- Chciałabym mieć kiedyś dwa dobermany - wyrzuciłam z siebie bez namysłu.
W zadumie opuszkiem pogładziłam zdjęcie psa, jakby nie była to tylko zimna ilustracja w książce. Myślał może minutę i podszedł do drzwi.
- Idziemy? - zapytał zaczepnym tonem.
Uśmiechnął się tak rozbrajająco, że zaparło mi dech. Powinnam się opamiętać, ale onieśmielona spuściłam oczy i po prostu wyszłam na korytarz. Jesień pożerała dzień coraz natarczywiej. Chłodny wiatr powiał nad okolicą, poruszył liście i pnącza, aż wreszcie cały cienisty, pachnący dymem park, wszystkie trawy rozszumiały się.
- Słyszałaś, że ludzie zwykle wyglądają podobnie do swoich psów? - zagadnął znienacka.
Jego oczy błyszczały jak mroźne, wygwieżdżone niebo.
- Tak... więc? - Zerknęłam na niego niepewnie.
- Więc chcesz mieć dwa dobermany - pochylił się, a jego ciepławy oddech owiał mój policzek - a wyglądasz jak cocker spaniel.

Vic?

Od Judith

W końcu nadszedł ten upragniony dzień, poprzedzony miesiącami przygotowań, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wyjazd do akademii znajdującej się w Wielkiej Brytanii. Trochę daleko od moich rodzinnych Stanów, ale czego się nie robi dla pasji! Może to dobrze mi zrobi? Pobyt wśród natury, koni i określonej grupy osób, z dala od tego miejskiego hałasu. Co prawda konie też za ciche nie są, ale wolę ich rżenie niż głośne klaksony aut stojących w korku. Wyjazd na lotnisko miałam już z samego rana, a rzeczy zapakowane dzień wcześniej do pojemnego bagażnika rodzinnego samochodu. Pobudkę miałam o czwartej rano. Rzadko kiedy spałam do późnej godziny, więc wstanie o tak wczesnej porze nie sprawiło mi zbyt wielkiego kłopotu. Byłam niesamowicie podekscytowana. Ubranie się, ogarnięcie bagażu podręcznego, śniadanie i w drogę. Wszystko szło w małym pośpiechu, jednak nie widać było z tego powodu, żeby ktoś był zdenerwowany. Jakiś czas później całą czwórką byliśmy na miejscu. Najpierw pożegnałam się ze starszym bratem, Carl’em, którego będzie mi bardzo brakować. Potem tata życzył mi powodzenia starając się opanować emocje, z trudem mu się to udawało. Na koniec została mama, która zdążyła się już rozkleić. Sama uroniłam kilka łez, co jest u mnie rzadko spotykanym widokiem. Potem dzielnie, z podniesioną głową, ruszyłam w stronę wejścia na pokład samolotu. Przygodo witaj!
~*~
Podczas długiego lotu zdążyłam przesłuchać całą playlistę, która swoją drogą była całkiem długa, i przeczytać dwie książki. Gdy już nie miałam czym się zająć, obserwowałam pasażerów. Wśród nich było kilka osób starszych, młodszych, dzieci i biznesmenów. Duża część osób spała lub wpatrywała się w okno. Dzieci zaś były zajęte graniem w gry na telefonie rodziców czy też oglądanie bajek. Ja zaś pogrążyłam się we własnych myślach, jak będzie, gdy już dotrę na miejsce. Przy okazji również skupiłam się na widoku za oknem. Migające chmury i ocean, a na nim kompletna pustka. Jakby nie było już nic, wszystko zniknęło. Po dłuższym czasie stało się to dosyć usypiające, więc bez wahania oddałam się w ramiona morfeusza.
~*~
Po długiej drzemce, regeneracji sił, obudził mnie głos stewardess, że jesteśmy na miejscu. Przetarłam leniwie oczy, rozciągając się jeszcze przy okazji. Faktycznie. Za oknem nie panowała już pustka. Plątało się za to pełno wózków, ludzi, samolotów i innych maszyn. Teraz kolejna długa droga.
~*~
Po czterech dniach byłam w końcu na miejscu. Jednak zmęczenie dawało mi o sobie nie miłosiernie, a był już wieczór. Przez które przejeżdżaliśmy wyglądało jak z innej epoki. Gdy dojechaliśmy do budynku Akademii, była chyba pora kolacji. Nikt raczej nie plątał się przy pokojach, więc na spokojnie mogłam zawlec swoje rzeczy do pokoju. Zaniesienie walizek i paru innych kartonów zajęło mi jakieś pół godziny. Resztkami sił biegałam w tą i z powrotem, byleby tylko mieć to już za sobą. Rzuciłam się na, o dziwo, wygodne łóżko i bym już spała, gdyby mój żołądek nie domagał się jedzenia. Z trudem podniosłam się, uprzedzając tą czynność jękiem bólu i rozpaczy, że muszę się jeszcze dzisiaj gdziekolwiek ruszać. Odnajdując plan budynku zorientowałam się, gdzie znajdę stołówkę. Człapałam tam, podtrzymując się trochę ściany. Kilka minut później stałam przed podwójnymi drzwiami. Nie było już tak głośno, chyba się już porozchodzili. Delikatnie je uchyliłam, wślizgując się do środka. Zgarnęłam kilka kanapek, czym prędzej udając się do ‘bunkru’, by tam w spokoju zaspokoić głód. Wzięłam jeszcze szybki prysznic i mogłam w końcu odpłynąć.
Następnego dnia obudziłam się dosyć wcześnie, jako że wczorajszego wieczora położyłam się wcześniej spać. Pierwszy widok, jaki zastałam po otwarciu oczu, to multum rzeczy stojących na środku pokoju i czekających na rozpakowanie. Westchnęłam cicho i machnęłam na nie jedynie ręką. Dobrze, że zdążyłam się już przestawić z godzinami, inaczej miałabym mały problem. Ubrałam jakieś cieplejsze dresy, bluza i zrobiłam małą rozgrzewkę. Nie znałam jeszcze okolicy, ale miałam nadzieję, że uda mi się nie zgubić już pierwszego dnia tutaj. Słońce dopiero co wschodziło, a wszędzie wokół panowała cisza. Dodatkowo nad trawą unosiła się jeszcze mgła. Widok po prostu nieziemski. Dzisiaj moja trasa nie należała do długich. Oddaliłam się tylko do tego momentu, do którego będę widzieć budynek akademii. Jednak, żeby sobie to jakoś zrekompensować, postanowiłam skorzystać z okazji, że konie nie zostały jeszcze wypuszczone i przejść się po padoku. Jak to wczesną porą - było chłodno, ale jakoś za bardzo mi to nie przeszkadzało. Usiadłam więc gdzieś pod płotem, opierając się o niego plecami i przymykając oczy, chcąc napawać tą piękną porą. Można by rzec, że wręcz wyłączyłam się, skupiając na budzącej naturze. Zignorowałam kompletnie fakt, że ktoś mógłby tu teraz przyjść i patrzyć na mnie jak na jakąś nienormalną. Jednak czy mnie to obchodziło? W sumie od zawsze nie za bardzo przejmowałam się opinią ludzi na mój temat. Otworzyłam więc delikatnie oczy, słysząc czyjeś kroki zbliżające się w moją stronę. Po chwili, odrobinę za mną, pojawił się jakiś chłopak. Przynajmniej tyle udało mi się dostrzec kątem oka. Odezwać się, czy milczeć dalej? Wstać i odejść czy może dołączyć do niego? Chociaż może gdyby pragnął rozmowy, sam by ją zaczął? Albo się krępował? Miliardy pytań tego typu plątały się po mojej głowie. Nie! Stop! Za dużo tego! Trzeba podejść do tego wszystkiego na luzie. Już nawet byłam gotowa zacząć tą rozmowę, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Czy zwykłe ‘hej’ wystarczy? Nie, to chyba zarezerwowane do chociażby znajomych, a ja nawet nie znam jego imienia. ‘Uczysz się tutaj?’ też głupie pytanie. To tak jakby spytać… Nie, nawet coś takiego nie przychodziło mi do głowy. Zrezygnowałam z małym bólem serca z podjęcia jakiejkolwiek próby rozmowy co wcale nie oznaczało, że nie chcę rozmawiać.

<Harry?>

Od Harrego CD Annemarie

-Ładnie pachniesz, wiesz? - mruknąłem cicho do jej ucha. Ciało Anne spięło się, poczułem jak zaciska dłonie na moich barkach. Poruszaliśmy się po parkiecie, krążąc w rytm muzyki, wśród par. Sam zamknąłem na chwilę oczy i pozwoliłem oddać się tańcu. Głowa dziewczyny wciąż spoczywała na mojej piersi, czułem jak jej aksamitne włosy gligoczą moją klatkę. - Wybaczysz mi na chwilę?
Blondynka uniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Poczułem jak przez moje ciało przepływa ładunek elektryczny. Wzdrygnąłem się i przymrużyłem oczy. Znałem to uczucie doskonale. Zdejmując dłonie z talii Annemarie, przeprosiłem dziewczynę jeszcze raz, po czym wyszedłem z pomieszczenia. Trzasnąłem drzwiami, które zaskrzypiały głośno na zawiasach. Westchnąłem przeciągle, po czym wyjąłem drżącymi rękoma, telefon z kieszeni spodni. Z małymi kłopotami, kliknąłem ikonkę 'Galeria'. Nie musiałem długo przewijać. Przez przypadek włączyłem powiększenie. Teraz na cały ekran zajmowało zdjęcie długonogiej blondynki, w różowej, tiulowej, sukni do połowy uda, na srebrnych szpilkach, całującą mnie ceremonialnie w usta, które mam wykrzywione w uśmiechu. Rzuciłem komórką na ławkę, która stała na korytarzu. Nie przejmowałem się czy zbiła się czy nie. Rękoma przeczesałem włosy i przetarłem oczy nie odrywając wzroku od obudowy mojego smartwona. Miałem ogromną ochotę na papierosa. Puls przyśpieszył mi znacznie. Byłem rozzłoszczony i zrozpaczony za razem. Nie nosiłem ze sobą lekarstw na serce. Uważałem, że to śmieszne, nie jestem żadnym dziadkiem, żeby nosić saszetkę pełną proszków. Jedyne, co przy sobie miałem i co mogłem uznać za lek, były fajki. Drżącymi rękoma wyjąłem jednego szluga z paczki, który wypadł mi na podłogę, przez moje nagłe ruchy dłońmi.
-Cholera...-warknąłem schylając się. Wtedy poczułem mocne ukłucie w piersi i zastygłem przez chwilę w tej dziwnej pozycji, w jakiej się znajdowałem. Przed oczami zaczęło mi się mroczyć. Chcąc wycofać się na siedzenie, zahaczyłem butem o dywan, który wykładał podłogę w całym gmachu, i poleciałem jak długi na plecy. Wywołało to okropny hałas. Krzyknąłem cicho, a raczej wypuściłem powietrze z płuc z świtem. Nie mogłem zaczerpnąć oddechu, zupełnie nic nie widziałem, a serce biło mi jak szalone.


<Anne? Kto mi przyjdzie na ratunek? hahaha>

Judith

Imię: Judith
Nazwisko: Willaine
Wiek: 17 lat
Narodowość: Amerykanka
Płeć: Kobieta
Charakter: Judith, mimo swojego pochodzenia, nie należy do stereotypowego Amerykanina, którego język jest dosyć wulgarny i najchętniej chodziłby z kałachem w ręce po mieście. Dziewczyna jest raczej mieszanką wszystkiego, a jej osoba w jakimś stopniu owiana jest tajemnicą. Da się u niej zauważyć przejawy introwertyzmu. Ze względu na swój niewyparzony język, woli trzymać się z dala od ludzi niż żeby potem wszyscy byli na nią obrażeni za szczerość. Judith jest raczej bezpośrednia w tym, co mówi. Nie ma zahamowań, wali prosto z mostu. Nie znaczy to, że nie potrafi kłamać. Miewa huśtawki nastroju. Możesz ją spotkać z uśmiechem na twarzy, by po jakimś czasie wyglądała jak wściekłe, dzikie zwierzę. Podczas robienia czegoś skupia swoją uwagę wyłącznie na tym i prawie niemożliwe jest zdekoncentrowanie jej. Nie lubi zostawiać niedokończonych spraw. Zawsze musi wszystko być wykonane na sto procent. Podczas jakichkolwiek zajęć daje z siebie wszystko, co świadczy o jej determinacji. Nie boi się podejmować wyzwań. Jest odważna i pewna siebie, co dodatkowo ją nakręca. Rzadko kiedy działa pochopnie, wszystko musi dobrze przemyśleć. Na co dzień raczej spokojna, ale jak każdy miewa napady agresji i gniewu. Wychodzi wtedy zazwyczaj na długi spacer w samotności, żeby móc się wykrzyczeć i ochłonąć. Stara się zachować zimną krew w skrajnych przypadkach, a wychodzi to różnie. Jest raczej typem obserwatora. Często, zanim kogoś pozna, obserwuje go. Nie łatwo zdobyć jej zaufanie, co często graniczy z niemożliwym. Do ludzi podchodzi z dystansem. Sama czasami porównuje się do dzikiego konia, którego powoli trzeba ze sobą oswajać. Jeśli chodzi o nowo poznane osoby, jej twarz często jest obojętna i ma się wrażenie, jakby w ogóle nie była zainteresowana rozmową, a wręcz była nią znudzona. Trudno ją rozgryźć, nigdy nie wiadomo o czym myśli, co zamierza.
Teraz o kolejnym obliczu Judith. Ta “twarz” zarezerwowana jest dla najbliższych jej osób. To wesoła, pomocna dziewczyna, która chętnie pomoże w miarę swoich możliwości. Nigdy nie da skrzywdzić bliskich, zawsze staje w ich obronie, nawet jeśli tym samym naraża siebie. Lubi pożartować.
W stosunku do zwierząt wykazuje się niezwykłą cierpliwością i delikatnością. Bywa i tak, że traktuje je lepiej od ludzi. Zachowuje największą ostrożność, ale nie przesadza. Zachowuje się też pewnie w stosunku do nich, nie okazuje strachu.
Rysopis: Judith to szczupła, wysoka dziewczyna, mierząca 175 cm. Urocza brunetka o błękitnych, przenikliwych oczach. Dba o siebie, każdego dnia biegając. Jednak nie to przyciąga uwagę. Charakterystyczną rzeczą w jej wyglądzie są tatuaże. Zaczynając od ośmiornicy, twarzy i innych dziwów na rękach, wielkiej ćmy i napisów na obojczyku, rekina na brzuchu, poprzez geometrycznego jelenia na lewym udzie, paru innych nie stworzonych rzeczy na prawym, robaki, twarz, rośliny i napisy na łydkach, kończąc na dwóch różach, po jednej w okolicach kostek. A to wszytko wypisane na jednym tchu. Sporo tego, nie wiadomo, kiedy je wszystkie sobie zrobiła, ale ona nie żałuje, mimo iż wielu już krzywiło się na ich widok u tak młodej dziewczyny.
Partner: Był taki jeden, ale zniknął równie szybko, jak się pojawił.
Głos *: Anna Karwan
Nr pokoju *: 147
Klub *: II
Poziom: 1
Koń *: -
Inne *:
- Interesuje się behawiorystyką.
- Gra na gitarze akustycznej, keyboardzie i trochę na perkusji, czasem śpiewa.
- Uwielbia długie, wieczorne spacery.
- Często słucha starych kawałków.
- Tańczy od sześciu lat.
- Hobbystycznie rysuje, szkicuje, fotografuje, ogólnie, interesuje się sztuką w jakimś tam małym stopniu.
- Od trzech lat pasjonuje się też gimnastyką artystyczną.
- Już od najmłodszych lat przejawiała zamiłowanie do gotowania, dzięki czemu kuchnia stała się jej małym azylem.
- Codziennie rano biega.
- Uwielbia motocykle, a jej ulubionym modelem jest Harley.
- Zna się poniekąd na motoryzacji.
- Pije i pali okazjonalnie.
Nick: Misza213

Od Annemarie CD Harrego

Zarzuciwszy sobie torbę na ramię, podniosłam słoneczne spojrzenie szarych oczu na piegowatą twarz chłopaka. Splotłam ze sobą palce moich dłoni, które zawisły nieopodal brzucha. Harry stał obok i przypatrywał mi się cierpliwie. Z sali, gdzie została tylko guwernantka, wyszliśmy jednocześnie, omal nie wpadając na siebie w progu. To, że za spóźnienie dostałam od nauczycielki jutro dwie godziny prac w ogrodzie zdążyło zejść już na drugi plan.
- Chodźmy za innymi! - poleciłam ze śmiechem, biorąc go od ramię i ciągnąc wyściełanym bordowym dywanem korytarzem.
- Nie wiesz jak trafić na następne zajęcia? - zapytał ze zdziwieniem, a w jego głosie pobrzmiewała lekka kpina.
Pokręciłam głową tak gwałtownie, że kosmyki włosów opadły mi bezładnie na czoło. Chłopak już sięgał, aby je odgarnąć, ale opamiętał się w ostatniej chwili. Zrobiłam krok do przodu, jednak on nadal stał w miejscu.
- Odwołali francuski - odrzekłam powoli i zerknęłam szybciutko za siebie, żeby sprawdzić czy inni studenci nie zniknęli nam z oczu. - Zamiast tego sprowadzili jakiegoś pana, który prowadzi lekcje tańców - wyjaśniłam, łapiąc uprzednio oddech.
Ciężko było powiedzieć, czy chłopak się cieszy, czy raczej złości, lecz z pewnością był zaskoczony. Nic dziwnego, profesor wspomniała o tym, zanim pojawił się w drzwiach. Nie byłam dobrą tancerką, ale znacznie bardziej nie przepadałam za francuskim.
- Tylko na dzisiaj? - zapytał, gdy biegliśmy za pozostałymi uczniami.
- Tak - wyspałam.
Dotarliśmy pod drzwi, których nigdy wcześniej nie widziałam. Miały delikatne, eleganckie zdobienia, ale farba odpadała już ze starego drewna. Kusiły mnie, by przesunąć po skrzydle opuszkami palców, jednak po chwili wahania podążyłam za Harrym. Stał już w tłumku podekscytowanych ludzi, nie podzielając ich entuzjazmu.
- Dobierzcie się pary. Zatańczymy tradycyjny taniec szkoły - odezwał się zgarbiony, siwiejący starszy pan, sama skóra i kości.
Dokładnie nie wiem, jak skończyłam w ramionach Harrego. Nieśmiało ułożyłam dłonie na silnych barkach chłopaka, podczas gdy jego obejmowały mnie w talii. Lecąca z magnetofonu melodia była prześliczna i usypiająca. Z klejącymi się powiekami, całkiem niechcący oparłam policzek na jego piersi.

Harry?

sobota, 24 września 2016

Od Victora CD Annemarie

Tak naprawdę nawet nie wiem po co tam wchodziłem. A przynajmniej nie spodziewałem się zastać dziewczyny w takiej sytuacji. Zerknąłem na jej nagie, delikatne ciało i na bladą karnacje. Jednak po chwili mój wzrok zaczął błądzić po pokoju, jakbym szukał pewnego miejsca do patrzenia, zamiast się odwrócić i wyjść.
Tak Victor, jesteś kompletnym debilem, który wchodzi bez pytania bądź pukania do obcego pokoju. Jeszcze jakbyś miał w tym jakiś interes, ale nie. Ty jako skończony idiota wpadasz na genialny pomysł wbicia do prywatnego pomieszczenia osoby, którą znasz szczerze mówiąc z widzenia.
Pomimo całej sytuacji nie spodziewałem się takiej reakcji dziewczyny. To była propozycja. Niby normalna, ale nie każdy wpadłby na taki pomysł po takim zdarzeniu. Miałem właśnie szybkim krokiem wrócić do swojego pokoju . To znaczy uciec- nazywajmy słowa po imieniu. Jednak głos Annemarie zatrzymał mnie i automatycznie zmusił do przemyślenia decyzji dziewczyny. Nie byłem pewien czy wypada. Nie lubiłem się narzucać, a zrobiłem głupstwo. Zresztą po co ja się tak karcę?
-Ten pomysł z ubraniem się jest dobry- odezwałem się po chwili ciszy, która zapanowała chwilę po moim wyjściu.
-Masz racje- odpowiedziała, choć sama przecież to stwierdziła. Była chyba zbyt zakłopotana, zresztą nie dziwię jej się.
-W takim razie ubierz się, a jak będziesz gotowa to daj znać- oparłem się plecami o ścianę, nadal trzymając ręce w kieszeni od bluzy- I tym razem postaram się nie wchodzić- mimowolnie moje kąciki ust delikatnie się podniosły.
Nie wiem jaka była reakcja Annemarie. Nadal nie miałem pewności jak to przyjęła. Być może była zła, choć doskonale to ukrywała. Tak czy inaczej to tez był czas by wybadać jak tak naprawdę zareagowała. Nic nie zmieniało faktu, że musiałem ją w jakiś sposób przeprosić. Nawet jeśli zapewniałaby, że nic takiego się nie stało. A stało i czułem się winny.
Po chwili dziewczyna wyszła zza uchylonych drzwi, ubrana w luźne rzeczy. Odwróciłem głowę w jej kierunku, a moje spojrzenie pytało czy tym razem bez problemu mogę wejść do środka. Ruchem głowy zaprosiła mnie do środka.
-Na prawdę przepraszam- stanąłem przed nią, tym razem patrząc jej w oczy- Co jak co, ale nie powinienem wchodzić do twojego pokoju.

Annemarie?

Od Harrego CD Annemarie

-Jak chcesz możesz wejść pierwsza. - powiedziałem widząc jak waha się przed otworzeniem drzwi od klasy - Odliczę dwie minuty i dopiero wejdę, okej?
Kiwnęła głową, wprawiając w w ruch burzę swoich złocistych loków. Rzuciła mi jeszcze swój piękny uśmiech, po czym zniknęła po drugiej stronie. Spojrzałem na zegarek, który cichutko cykał na mojej dłoni. Wskazówki przemieszczały się po woli. Ziewnąłem nie odwracając wzroku od tarczy. Kiedy już wybiła 'moja godzina' chwyciłem za klamkę, po czym wkroczyłem do klasy. Trwała już normalna lekcja, uczniowie w swoich ławkach bazgrali coś w zeszytach, a nauczyciel szarpał kredą po tablicy. Moje wejście wywołało małe zamieszanie. Wszyscy, oprócz Annemarie, porzucili swoje dotychczasowe zajęcia i patrzyli na mnie. Przełknąłem ślinę, zaciskając mocno dłonie na książkach.
- Przepraszam, za spóźnienie...pani profesor - odparłem lekko zachrypniętym głosem.
- To ty jesteś nowym uczniem?- zapytała młoda kobieta, odchodząc od tablicy i podchodząc biurka. Usiadła na krześle i otworzyła leżący przed nią dziennik. - Pan Harry Williams? - kiwnąłem głową - Zajmij miejsce. A klasa niech wraca do pracy, a nie się obija!
Według polecenia usiadłem w wolnej ławce, na końcu sali. Lekcja minęła wyjątkowo szybko. Kiedy zadzwonił dzwonek, nie za bardzo wiedziałem, co się dzieje. Wszyscy podnieśli się z miejsc i opuścili klasę robiąc przy tym dużo hałasu. Wychodząc rzuciłem spojrzenie na klasę - Anne pakowała się jeszcze. Postanowiłem zaczekać na nią.
<Anne?>

piątek, 23 września 2016

Od Annemarie CD Harrego

Prychnęłam teatralnie i dumnie zadzierając podbródek, wyszłam z pokoju. Moje dłonie kurczowo zacisnęły się na podręczniku do literatury, który mocno przyciskałam na piersi. Tak że jego ostre krawędzie wpijały mi się w obojczyk. Usłyszałam za plecami cichy, gardłowy śmiech i zacisnęłam usta w wąską linię. Na ogół nie przeszkadzały mi żarty z podtekstami, ale Harry nieświadomie ubódł jakąś wewnętrzną, nieodkrytą cząstkę mnie. Kiedy przeszłam obok niego, poczułam, że papierosy nieco wywietrzały, a zastąpił je jakiś inny zapach. Nie odpowiedziałam, bo pewnie wkopałabym się znacznie bardziej. Więc po prostu zatrzymałam się o krok od drzwi sypialni chłopaka, gdy mocował się z lekko zardzewiałym zamkiem. Teraz mogłam na spokojnie przyjrzeć się jego profilowi. Długie jak na mężczyznę rzęsy, pod którymi skryły się duże oczy, rzucały cień na policzki obsypane śniadymi piegami. W skupieniu komicznie marszczył brwi. Odgarnął z przystojnego czoła krótkie, brązowe włosy, napinając szczękę. Złapałam się na myśleniu, że był nawet ładny. Kiedy z triumfalnym uśmiechem wyjął klucz z drzwi, odwróciłam się prędko ku schodom, żeby nie dostrzegł bladego rumieńca, który owiał moje poliki.
- Tamten pierścionek... Czym on jest? - zapytałam znikąd, trzymając się barierki.
Jego ramiona wyraźnie się spięły, ale twarz nie zdradzała nadal niczego. Gdy zatrzymałam się na środkowym stopniu, Harry również przystanął, aby na mnie nie wpaść.
- Słuchaj no, została niecała minuta do lekcji, jeżeli się nie pośpieszysz, to będę musiał wziąć cię na ręce - Usta wykrzywiły mu się w zawadiackim grymasie.
Położył mi dłoń na plecach, tak jakby chciał mnie zepchnąć, lecz nie zrobił niczego. Przeszły mnie dreszcze.
- Jeszcze czego - fuknęłam i zbiegłam na parter.
Wszystkimi siłami próbowałam nie parsknąć śmiechem, kiedy udawał, że mnie goni. W ten sposób dotarliśmy pod klasę szybciej, niż zwykle. Zmusiłam się do głębszego oddechu, kładąc rękę na klamce, ale nie naciskając jej.

Harry?

środa, 21 września 2016

Od Harrego CD Annemarie

- Otwarte! - zawołałem, stojąc w samych bokserkach i swetrze, przed łóżkiem, grzebiąc w torbie w poszukiwaniu jakiś czystych spodni. Usłyszałem jak ktoś naciska delikatnie na klamkę, po czym drzwi otwierają się. - Jak myślisz, które wybrać?
Obróciłem się twarzą do Anne, która stała w progu, trochę speszona, natrętnie poszukując mojego spojrzenia, tylko po to, by nie zerknąć choćby na chwilę, poniżej pasa. Zaśmiałem się i chwyciłem szybko parę czarnych jeansów leżących na wierzchu sterty, które w ułamku sekundy włożyłem na nogi.
- Dziękuję ci bardzo. - odpowiedziała dziewczyna, wydychając głośno powietrze z płuc. - Gotowy?
Pokiwałem głową i podszedłem do biurka, na którym miałem ułożone książki. Wszystkie pachniały nowością. Przekartkowałem powoli literaturę rozkoszując się tym zapachem. Nigdy nie lubiłem czytać czy uczyć się, ale uwielbiałem wszystkiego próbować, dotykać, wąchać.
- Czemu go dzisiaj nie założyłeś? - usłyszałem zza pleców. Anne usiadła właśnie na łóżku, które w ogóle nie zaskrzypiało pod jej ciężarem. Leżący wcześniej na komodzie sygnet, spoczywał teraz w jej dłoniach. Przez chwilę zawahała się czy nie włożyć go na palec. Zrezygnowała w końcu i odłożyła go na miejsce.
- Możemy już iść. - zignorowałem jej pytanie, uśmiechając się teraz trochę sztucznie. Podszedłem do drzwi i otworzyłem je. - Nie chcę cię wyganiać. Wiedz, że mile widziana jesteś w moim łóżku - blondynka przewróciła oczami i podniosła się z materaca - Możemy wrócić tutaj po lekcjach...

<Annemarie?>

wtorek, 20 września 2016

Od Annemarie CD Harrego

Szare oczy przesunęły się po dzierżonej przez chłopaka paczuszce, aż po jego piegowatą twarz. Rozchyliłam odrobinę usta, wypuszczając nimi wstrzymywanie powietrze, po czym pokręciłam głową. Poruszyłam wargami jakbym chciała powiedzieć ,,Nie palę" i podarowałam mu przesłodzony uśmiech. Wstałam z wiklinowego fotela dokładnie w tym momencie, kiedy Harry wyszedł na taras. Odniosłam uroczą, błękitną filiżankę wraz ze spodkiem do kompletu do kuchni, żeby oszczędzić Isabelle roboty. Ta kobieta i tak się dla nas wszystkich poświęcała. To samo zrobiłam z pustym naczyniem chłopaka, żeby zająć czymś ręce do jego powrotu. Gdy brązowa czupryna pojawiła się w oknie tarasowym, podniosłam się ponownie, odgarniając z czoła niesfory kosmyk.
- Chodźmy - oświadczył i potarł obiema dłońmi o uda.
Tym razem nie spodobał mi się otaczający go tytoniowy zapach, był zbyt mocny i zupełnie wyparł zmysłową kawę.
- Masz mało czasu na przebranie się - Przechyliłam głowę jak zaciekawiony ptaszek i wycelowałam palcem w blednącą powoli plamę.
- Nie martw się o mnie, blondyneczko - odparł z czającym się w kącikach ust figlarnym uśmiechem. - Zawsze możesz mi pomóc, będzie szybciej.
Parsknęłam dźwięcznym śmiechem, odrzucając głowę do tyłu.
- Może innym razem - obwieściłam i nie czekając na jego kolejny ruch, wbiegłam po schodach do swojej sypialni. Zgarnęłam potrzebne książki, odruchowo zerknęłam w lustro, chociaż nie poprawiałam makijażu ani włosów, które zawsze falami opadały mi na ramiona. Wygładziłam jeszcze kremowy sweterek, zanim zapukałam do drzwi Harrego.

Harry?

Od Harrego CD Natalie

Nie byłem głodny, jednak, żeby nie żałować nie pójścia na kolację o północy, kiedy pewnie mój pusty żołądek zacznie się upominać postanowiłem zmusić się coś zjeść. Kiedy wszyscy uczniowie i nauczyciele zgromadzili się w stołówce, wyszedłem przed gmach szkoły zapalić ostatniego papierosa na 'łonie natury'. Wyjąłem paczkę z kieszeni, jeszcze zafoliowaną. Powoli rozpakowałem ją i wyciągnąłem jednego szluga. Wsadziłem go za ucho, a resztę upchnąłem z powrotem w jeansy. Już miałem zacząć poszukiwania zapalniczki, kiedy na zewnątrz zapaliły się wszystkie światła, a przed szkołą zatrzymał się samochód. Wszyscy uczniowie, bez wyjątku, powinni o tej porze przebywać albo swoich pokojach, albo w jadalni, więc chcąc uniknąć niepotrzebnych spięć wróciłem do budynku. W środku unosił się zapach naleśników z dżemem oraz kakao. Jak gdyby nigdy nic, wmieszałem się w uczniów przebywających na korytarzu głównym. W pewnym momencie wybuchła salwa śmiechu. Obejrzałem się i ujrzałem, tą samą blondynkę, z którą jestem w klasie na algebrze. Przeklnęła głośno i zaśmiała się krótko, po czym weszła do stołówki. Ruszyłem za nią.
Spotkaliśmy się chwilę póżniej, w kolejce po posiłek. Chyba, nie zauważyła, że ktoś za nią stoi, bo bez żadnego ostrzeżenia cofnęła się o cały krok wpadając na mnie.
- Sorry... - odparła odwracając się twarzą w moją stronę - Znowu ty?
-Harry. - Dziewczyna stanęła do mnie plecami, ignorując wyciągniętą ku niej rękę. Odpowiedziałem cicho 'okej' zaciskając w pięść dłoń, która zawisła w powietrzu.
-Wyjmij zza ucha fajkę, Harry. - wycedziła chwytając za tackę


<Natalie?>

Od Natalie CD Harrego

Chłopak był dziwny. Nie chciał mi pożyczyć zeszytu, dlaczego? Dowiedziałam się tego, gdy go do tego przekonałam i chciałam sprawdzić ile mam do przepisania. Okazało się, że i on nic nie notował, także wróciłam do niego. Stanął w miejscu i spojrzał na mnie znudzonym wzrokiem.
- Trzymaj - podałam mu bezużyteczny zeszyt, po czym po prostu go wyminęłam. Zdążyłam dogonić jeszcze jakiegoś przypadkowego ucznia z mojej klasy. Jego imienia także nie znałam, ale to nie był powód, dla którego nie miałabym go prosić o zeszyt. On mi go dał bez żadnych "ale". I tym razem zeszyt był zapisany. Gdy sprawdziłam ilość tekstu, aż się przeraziłam. Całe dwie strony? No chyba go coś jebło... Trudno. Jakoś skrócę, nie mam zamiaru dostać kolejnej jedynki. Po za tym nie powiedział ile mam przepisać. Podziękowałam mu za zeszyt po czym zbiegłam po schodach. Tym razem to był koniec lekcji - w końcu. Miałam zamiar pójść na stołówkę i napić się kawy, a potem... zobaczy się. Zbiegając po schodach omal się nie wywaliłam, bo oczywiście mam jakieś krzywe nogi, które plączą się o siebie. Na szczęście zdążyłam przytrzymać się poręczu, słysząc przy tym parę śmiechów. Sama zaś przeklęłam i się krótko zaśmiałam, po czym weszłam do stołówki.

<Harry?>

Od Harrego CD Natalie

- Nie, wybacz. - odparłem wymijając ją. Nie działały na mnie żadne sztuczki - zalotne uśmiechy czy spojrzenia. Chwyciłem mocniej w dłoni książki i ruszyłem w kierunku wyjścia, za resztą klasy. Nie zrobiłem dwóch kroków, kiedy tam sama dziewczyna, która przed chwilą złapała mnie za ramię, zablokowała mi przejście w drzwiach. - Jakiś problem?
Zbiłem ją z tropu, grzecznością z jaką zadałem jej pytanie. Nie było w nim żadnego sarkazmu czy ironii. Widać było, że zbiera myśli, bo po dłuższej chwili odpowiedziała:
- To tylko zeszyt, no weź.
-Jak ci tak bardzo zależy... - westchnąłem przeciągle. Wyjąłem ze sterty książek granatowy notes i podałem go blondynce. - Czy teraz mogę już wyjść na przerwę?
- Dziękuję. - odpowiedziała ustępując na bok. Kiwnąłem w pozdrowieniu głową i wyszedłem na korytarz, który pełen był wesołych i rozgadanych uczniów. Nie minęła chwila, kiedy usłyszałem z głębi holu, znajomy już mi głos.
-Ej, ale ten zeszyt jest pusty! Stój!
Zaśmiałem się pod nosem. Nie tylko ona dzisiaj w ogóle nie słuchała na lekcji.

<Natalie?>

Od Annemarie CD Victora

Rozśmieszona wydęłam usta i machnęłam lekceważąco ręką, w wyniku czego przypadkowo dotknęłam nią jego dłoni. Gdy nasze palce zetknęły się z sobą, przez moje ciało przeszedł jakby impuls elektryczny, ciepły i niezbyt przyjemny. Schowałam rękę za siebie, uśmiechając się do niego półgębkiem.
- To nie twoja wina - powiedziałam szybko.
Ale gdyby nie przyszedł, nie pracowałabym z nim, gdyby mnie wtedy nie złapał, pewnie siedziałabym teraz u pielęgniarki.
- Na pewno się dogadamy - Naprawdę w to wierzyłam albo chciałam wierzyć.
Wymusiłam kiepski uśmiech na pożegnanie i prędko weszłam do budynku, bo choć byłam na świeżym powietrzu, nie mogłam złapać oddechu. Skoro wszyscy poszli, to dlaczego ja nie miałabym tego zrobić? Pokręciłam ze zrezygnowanie głową, puszczając wreszcie klamkę, której zachłannie uczepiły się moje dłonie. Tak jak stałam, skręciłam w korytarz, który schodami wiódł zaznajomioną z nim osobę na piętro. Ja zdążyłam się już nauczyć wszystkich przejść, rozmieszczeń pokoi tej części pałacyku, więc poruszałem się po niej w miarę pewnie. Do drugiego skrzydła nie zaglądałam, przeważnie dlatego, że były tam prywatne pomieszczenia właścicieli, magazyny i tajemnicze drzwi z szafami prowadzącymi do Narnii. Wspięłam się po skrzypiących schodach, które kiedyś przeznaczone były dla służby. Nikt tędy nie chodził, główne schody w holu były drogą krótszą i przyjemniejszą. Odliczałam w pamięci mijane zakurzone obrazy, przedstawiające biblijne sceny i piękne damy, żeby trafić do pokoiku. Ta posiadłość miała w sobie jakąś magię. Stojąc w wejściu do swojego skromnie urządzonego lokum, wdychałam przesiąknięty starością, niezwykły zapach domu. Za oknem szarzało, leniwie zbliżał się zmieszch. W uszach dźwięczała mi delikatna, rozkoszna melodia. Z westchnieniem zamknęłam powieki, po czym rozebrałam się do nagiej skóry. Odkręciłam kurek, aby ogrzać strumień wody w łazience, ale przypomniałam sobie, że nie wzięłam z sypialni ręcznika. Wróciłam się natychmiast i zauważyłam, że ktoś zmienił komplet pościeli. Robiono to raz na trzy dni, kiedy wszyscy uczniowie byli na zajęciach. Nagle poczułam na sobie czyjeś spojrzenie i o mało nie wrzasnęłam z przerażenia. Ręcznik opuściłam na brzuch, a dłońmi zakryłam nieosłonięte niczym piersi. Zakłopotany Victor cofnął się na korytarz, wkładając ręce do kieszeni bluzy.
- Przepraszam, ja... nie wiedziałem. Drzwi były uchylone, więc pomyślałem - zacisnął mocniej szczękę - Idiota ze mnie, wybacz - Próbował złapać moje oczy, jakby chcąc się upewnić czy chowają urazę, ale mnie miałam odwagi podnieść na niego wzroku.
- Chciałam wziąć prysznic - wyjąkałam cicho, płonąc ze wstydu.
- Pójdę już - mruknął, odwracając się.
- Poczekaj - zawołałam zanim zdążył odejść.
Zaskoczony uniósł brwi. To musiało zabrzmieć... niedorzecznie. Wołałam go po co, skoro stałam przed nim kompletnie obnażona? Nie przemyślałam tego.
- Możemy omówić ten... scenariusz, jak się ubiorę - prawie szeptałam.
Malinowy rumieniec wykwitł na moich policzkach.

Vic?

Od Natalie CD Harrego

Algebra - jak ja jej nienawidziłam. Gdybym ją kochała tak samo jak jej nienawidzę świat byłby piękniejszy... Ale nie jest. Musiałam jakoś przeżyć te nudne gadanie o liczbach czy co to tam było. Oczywiście jak to ja znowu się spóźniłam. Dlaczego? Bo siedziałam w pokoju i piłam kawę. Znowu z mojej głowy wyleciało to, że nie skończyłam lekcji. I tak w ostatniej chwili wbiegłam do klasy, gdy nauczyciel sprawdzał obecność. Usiadłam w swojej ławce, gdzieś tam mniej więcej po środku, po czym popatrzyłam na tablicę. Patrzyłam na nią pustym wzrokiem, aż w końcu znudziło i znużyła mnie ta bezsensowna czynność. Moja głowa opadła i uderzyłam dosyć mocno o ławkę. Pomasowałam obolałe miejsce, po czym wyrwałam z zeszytu pierwszą lepszą kartkę. Ołówek leżał na książce, niestety przypadkiem go strąciłam. Wylądował dokładnie pod krzesłem tego, który siedział za mną. Odwróciłam się nie zważając na mówiącego nauczyciela.
- Przepraszam, mógłbyś podać mi ołówek? Leży dokładnie, pod twoim krzesłem... - uśmiechnęłam się miło. Chłopak wyglądał jakby ocknął się z jakiejś hipnozy. Najpierw patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem i dopiero po chwili schylił się po przedmiot. Podziękowałam i wróciłam do swojej czynności. Czyli? Zaczęłam sobie po prostu rysować. A co? Moje ulubione karykatury nauczycieli. Robiłam to przez cała lekcję. Zapomniałam nawet spisywać wszystko, co było w zeszycie. I co się musiało stać? Oczywiście nauczyciel nastraszył mnie, że jeśli tego nie uzupełnię wpisze mi jedynkę. Normalnie to bym się tym nie przejęła, jednak jak na razie moje oceny z algebry to cztery jedynki i dwie trójki. Musze się jakoś podciągnąć, prawda? Jakoś zawsze zapominam się pouczyć... no dobra. Nie chce mi się, a że koleś nie umie tłumaczyć to już jego sprawa. Gdy usłyszeliśmy dzwonek, wszyscy ruszyli w stronę wyjścia. Zatrzymałam na końcu tego chłopaka, który siedział za mną. Złapałam go za ramię.
- Ej, ty! - nie wiedziałam jak ma na imię, więc jak miałam go zawołać? - Pożyczyłbyś mi może zeszyt? Spisze lekcje i za jakiś czas ci oddam - "jak nie zapomnę" dodałam w myślach z promiennym uśmiechem.

<Harry?>

poniedziałek, 19 września 2016

Od Harrego CD Annemarie

Bez zastanowienia chwyciłem serwetkę. Kiwnąłem głową w geście podziękowania i spojrzałem na swoje krocze. Mimowolnie wykrzywiłem usta w uśmiechu, patrząc na ogromną, mokrą plamę. Dzięki Bogu, że to nie był wrzątek, bo zostałbym bez swojej godności. Teraz już śmiałem się na głos jak zupełny wariat.
-Naprawdę nie chciałam... Wszystko w porządku? - zapytała nie patrząc mi w oczy, a na blat, lśniący w złotym napoju. Kawałkiem papieru, który miałem w ręku zacząłem wycierać stół, uśmiechając się cały czas. - Ktoś już ci mówił, że jesteś świrnięty?
- Nie, jesteś pierwsza. - odpowiedziałem chwytając za swoją filiżankę, której nie udało się jej przewrócić - Chyba będę musiał się przebrać. Co na to powiesz?
Odstawiłem kubek i podniosłem się z krzesła, przesuwając nim po płytkach, robiąc przy tym dużo hałasu. Dziewczyna schowała twarz w dłoniach, nie chcąc patrzeć na morką powierzchnę jeansów.
- Hmm, zdejmę je tutaj, żeby nie iść po całej akademii w tej okropnej plamie, która wygląda jakbym się posikał, co? - zacząłem ceremonialnie rozpinać suwak
- Błagam cię, przestań! - zawołała rzucając we mnie wilgotną serwetą. Spojrzałem na nią śmiejącymi się oczami i usiadłem ponownie na stołku. - Nie wierzę, że siedzę tutaj z tobą.
- Wiara czyni cuda. Muszę cię na chwilę przeprosić, ale idę zapalić. - wyjąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów i wyciągnąłem ją w kierunku Anne - Poczęstujesz się?

<Anne?>

Od Annemarie CD Harrego

Docisnęłam boleśnie zaczerwienione czubki palców do policzków, żeby powstrzymać szczękające zęby. Ubłocony i wilgotny szalik już opierścieniał moje ramiona. Szłam przy Harrym, zdając się pochłaniać jego ciepło jak kostka lodu, dając się mu prowadzić za rączkę jak małe dziecko. Moje ciało drgnęło impulsywnie, kiedy przyciągnął mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku. Nie byłam na to przygotowana. Rozluźniłam się nieco, poczuwszy od niego delikatny zapach tytoniu i ziaren kawy. Normalnie taka mieszanka wywołałaby u mnie wymioty, ale ta była przyjemna, więc tylko mocniej wtuliłam nos w jego sweter. Jak bezwładną kukiełkę wciągnął mnie do środka i popatrzył na mnie pytająco.
- Chyba nam się należy - odparłam cichutko, rozglądając się po oświetlonym kryształowym żyrandolem holu, jakbym widziała go po raz pierwszy.
- Lekcje się już zaczęły - zauważył zupełnie nieprzejęty tym faktem.
Moment za długo wpatrywałam się w jego twarz, a gdy ruszył w stronę kawiarni, wyciągnęłam dłoń, by dotknąć jego ramienia, szybko ją jednak cofnęłam i przygryzłam niewinnie dolną wargę.
- Przeze mnie spóźnisz się na pierwsze zajęcia tutaj - jęknęłam, ale chłopak nie zwolnił kroku.
Poruszył jedynie barkami, kiedy dreptałam obok, nieudolnie starając się nadążyć za jego długimi nogami. Przemierzyliśmy długość ciemnego, oświetlonego tylko w nielicznych miejscach kamiennymi kinkietami korytarz. Przepuścił mnie w drzwiach wiodących do obszernego, przytulnego pomieszczenia nadal pachnącego skończonym posiłkiem, zastawionego krzesłami i stolikami. Gosposia krzątała się wśród wiklinowych mebli, sprzątając resztki śniadań, a kiedy ujrzała nas w przejściu, westchnęła coś o rozpuszczonych dzieciakach, ale potem zostawiła nas samych.
- Kawy? - zapytał, unosząc brwi.
Postawił przed sobą błękitną filiżankę, a druga jego ręka zawisła w powietrzu, cierpliwie oczekując odpowiedzi.
- Herbaty poproszę - Usadowiłam się na siedzeniu przy oknie, lecz zerwałam się z miejsca, kiedy chłopak chciał uprzejmie zanieść mi wypełnione płynnym bursztynem naczynie.
W połowie drogi do stolika wyjęłam mu spodek z dłoni, by z filiżanką móc wrócić tam, gdzie przycupnęłam chwilę temu. Usiedliśmy vis á vis, nagle onieśmielona spuściłam wzrok na idealny okrąg letniej herbaty.
- Pójdziemy na drugą lekcję - zapewnił, pociągając łyk kofeiny.
Pokiwałam głową i zdałam sobie sprawę, że nadal mam na sobie szczęśliwie odnaleziony szal. Chcąc odłożyć go na przeszklony blat, przypadkiem trąciłam stojącą tam filiżankę herbaty. Zareagowałam zbyt późno, w rezultacie łapiąc tylko powietrze, gdy zawartość naczynia wylała się na spodnie Harrego.
- Bardzo przepraszam! - pisnęłam, przyciskając rękę do ust.
Podając mu papierową serwetkę, moje poliki ogrzał gorejący pąs.

Harry?

Od Harrego

Uwielbiam wtorki. Pomimo wczesnego wstawania, które nie służy za bardzo mojemu zdrowiu i stanu samopoczucia, we wtorek mam ochotę wstać z łóżka. Lekcje zaczynam o ósmej, ale po czterech godzinach, w tym dwóch literatury, której nienawidzę, kończę zajęcia. Wszystko dzięki zwolnieniu z zajęć jazdy konnej.
Jak już mówiłem, pobudka o godzinie siódmej to istna męczarnia dla mnie. Budzik, który specjalnie wieczorem ustawiłem w najdalej oddalonym punkcie od mojego łóżka, wył przeraźliwie. Nakryłem się kołdrą i zdusiłem krzyk w poduszkę. Alarm świdrował wnętrze mojej głowy, więc jak najszybciej wyskoczyłem z posłania i rzuciłem się z rękoma na urządzenie. Jednym sprawnym ruchem sprawiłem, że umilkło. Odstawiłem je delikatnie z powrotem i nakręciłem. Szkoda było mi czasu, więc z nierozpakowanej jeszcze walizki wyjąłem czysty t-shirt i jakieś zwykłe jeansy. Przed wyjściem spryskałem się perfumami i założyłem swojego złotego rolexa na prawą rękę, chociaż powinno się nosić zegarki na lewej. Na korytarzu panowała jeszcze cisza, więc istniała nadzieja, że będę jednym z pierwszych, którzy zjawią się na śniadaniu. Nie myliłem się. Przy stoliku, umiejscowionym w kącie sali siedział jakiś chłopak zajadając się jajecznicą. Ja jednak wybrałem dzisiaj coś lżejszego - croissanta i oczywiście kubełek kawy. Delektując się posiłkiem, przejrzałem pocztę na telefonie oraz social media. Trzymając w ręku naczynie pełne wrzątku scrollowałem tablicę na facebooku. Mój były najlepszy przyjaciel miał wczoraj urodziny, jak mogłem zapomnieć. Główna strona zawalona była zdjęciami z imprezki. Przełknąłem porcję napoju, jednak na tyle niezdarnie, że część wylałem na stół i na spodnie. Podniosłem się szybko i opuściłem stołówkę, do której schodziło się coraz więcej uczniów. Miałem jeszcze kwadrans, więc na spokojnie przebrałem ubrudzone odzienie i zabierając potrzebne na pierwszą lekcje książki, opuściłem już po raz drugi tego ranka mój pokój, z moim łóżeczkiem, które jakby krzyczało, żebym do niego wrócił.
Do sali, w której odbywać miała się algebra trafiłem bez problemu i w dodatku idealnie na czas. Dzwonek zadzwonił, kiedy ja stanąłem przed drzwiami. Uczniowie stłoczeni przy wejściu do klasy, weszli do środka i zajęli swoje miejsca. Ja zrobiłem to jako ostatni. Wypatrzyłem sobie miejsce w ostatniej ławce, które zostało wolne, i zająłem miejsce. Nauczyciel na chwilę opuścił pomieszczenie, więc wśród nastolatków zapanowało lekkie zamieszanie.
- Przepraszam, mógłbyś podać mi ołówek? Leży dokładnie, pod twoim krzesłem... - wyrwał mnie z zamyślenia głos dziewczyny, siedzącej przede mną.

<Elizabeth?Natalie?>

Elizabeth

Imię: Elizabeth (w skrócie Ela albo Thea)
Nazwisko: Morgan Harris
Wiek: 17 lat
Narodowość: australijka
Płeć: kobieta
Charakter: Gdyby na początku każdy człowiek dostawał limit błędów do popełnienia na całe swoje życie, Ela dawno by go przekroczyła. Wciąż robi coś nie tak bez względu na to jak bardzo się stara, a zazwyczaj bardzo angażuje się w powierzone jej zadanie, wkładając w to co robi całą energię. Można by powiedzieć, że za bardzo jej zależy, dosłownie na wszystkim. Uczy się za dużo, z niezmąconym uporem wciąż próbuje wszystko i wszystkich doskonale zrozumieć. Lecz mimo to przez cały czas napotyka przed sobą niezliczone przeszkody. Przyjaciele się od niej odwracają, często wdaje się w kłótnie i odzywa się w najmniej odpowiedni sposób, w chwilach w których powinna milczeć. Choć wydaje się, że wszystkie niepowodzenia nie robią na niej większego wrażenia, każdą porażkę mocno przeżywa. Przez to często płacze, jednak to nie znaczy, że zawsze chodzi smutna. Kiedy się uśmiecha cała jej twarz promieniuje szczęściem, którym stara się zarazić każdego w jej otoczeniu. Jest też bardzo bezpośrednia i szczera, a to z dodatkiem jej dużej pewności siebie skutkuje wieloma kompromitującymi dla niej sytuacjami w których stanowczo lepiej dla niej byłoby gdyby siedziała cicho. Tak, Thea zdecydowanie mówi za dużo. Mimo wszystko zawsze stara się być miła. Ma bardzo bujną wyobraźnię i bardzo często nie potrafi odróżnić świata marzeń do rzeczywistości.
Rysopis: W tłumie innych dziewczyn Ela nie potrafi powstrzymać się od oceniania. Bez przerwy porównuje się do innych i zazwyczaj dochodzi do wniosku, że jest po prostu brzydka. Niema szczupłych, długich palców, uważa, że jej uda są stanowczo za grube i nigdy nie odważyłaby się pokazać w bikini. Nie jest nieśmiała jednak jej niska samoocena nie pozwala jej pozbyć się myśli, że jej wygląd zostanie wyśmiany. Jej włosy zawsze sterczą na wszystkie strony, bez względu na to jak wiele razy przeczesywałaby je palcami, co robi bardzo często kiedy się denerwuje.
Partner: Thea desperacko pragnie być kochana, jednak nie wierzy, że znajdzie się ktoś kto obdarzy ją takim uczuciem.
Głos: Chrissy Costanza
Nr pokoju: 152
Klub: II
Poziom: 0
Koń:
Inne:
● uwielbia gotować, ale nienawidzi jeść (chciałaby schudnąć)
● kocha niespodzianki i prezenty, ale woli dawać niż dostawać
● pachnie wanilią
● ma strasznie uczulenie na orzechy i na pyłki
● bardzo lubi mglistą, deszczową pogodę jeśli ma pod ręką dobrą książkę i kubek herbaty, którą pije bez przerwy, czasami dolewając do niej alkoholu
● nie pali, a dym papierosowy bardzo ją drażni, ale pod łóżkiem zawsze trzyma butelkę dobrej Whiskey
● ma koszmary i często cierpi na bezsenność - gdyby tylko mogła nie spałaby w ogóle
Nick: Qunnin

niedziela, 18 września 2016

Od Katherine

Dźwięk roztrzaskiwanego szkła rozległ się na całą stołówkę. Towarzyszył mu mój wrzask. Oczy wszystkich były zwrócone na mnie trzymającą w dłoni połowę filiżanki, już bez herbaty. Nieźle się poparzyłam, nie powiem. Kto robi taką gorącą herbatę? I takie kruche filiżanki? Boże. Od dziś nie piję tej herbaty. Westchnęłam i ugryzłam kanapkę z jakimś dziwnym dżemem niewiadomego smaku. Smaczne. Zjadłam ją i zorientowałam się, że jestem ostatnia. Jeszcze się spóźnię! Wzięłam drugą kanapkę na drogę i pobiegłam do szkoły zostawiając za sobą herbatowe ślady.

Ziewnęłam. Oczy mi się zamykały, a brzuch bolał niemiłosiernie. Umrę. W dodatku nauczyciele szczególnie upodobali sobie mnie do odpowiedzi. Mówi się trudno. Od końca lekcji dzieliła mnie tylko literatura. Tylko gdzie ona jest? Błądziłam po korytarzach, mimo że było już po dzwonku. Wreszcie rozpoznałam klasę od tego przedmiotu, tylko że nikogo w niej nie było. Zrezygnowana usiadłam w losowej ławce i położyłam na niej swoją głowę. Tak, zasnęłam. Obudziłam się jakieś pół godziny później, jeszcze było przed dzwonkiem kończącym lekcję. Spanikowana wypadłam z klasy. Mój wzrok napotkał na tablicy ogłoszeń kartkę informującą, że literatura została odwołana. Jaka ulga. Nie mogłam przyjść tu od razu? A morał z tego taki, że serio, ludzie, nie śpijcie na ławkach, bo niewygodnie.

Od Harrego CD Annemarie

Dziewczyna była tak szczęśliwa, że wyglądała jakby nie zdawała sobie zupełnie sprawy z tego, że jest tak okropnie zimno. Jej piękne szare oczy świeciły się jak kryształy. Widać, że nie spodziewała się znaleźć tak szybko swojej zguby. Dopiero po chwili, na drżących z zimna nogach, podeszła do mnie na tyle blisko, i cmoknęła mnie w policzek, że poczułem bijący od niej chłód. Powinienem zdjąć z siebie sweter i dać go jej, żeby nie zamarzła na śmierć. Wzdrygnąłem się kładąc prawą rękę na klatkę piersiową,poźniej dotykając przez materiał wszystkich blizn. Miałem pod spodem tylko podkoszulkę z prześwitującego materiału. Anne zdążyła się już cofnąć i stała teraz przy ławce, tuląc do twarzy wilgotny i lekko zabrudzony szal.
-Chodź...- powiedziałem zachrypniętym głosem. Blondynka posłusznie podeszła do mnie. Przylgnęła swoim bokiem do mojego. Była jak zimna jak lód. Bez dużego sprzeciwu z jej strony, objąłem ją ściśle ramieniem. - Wybacz, że nie będę romantykiem i nie oddam ci swojego odziania. Może innym razem.
-Wątpię, żeby inny raz nastąpił. - zaśmiała się, chociaż brzmiało to bardziej jak kaszel. - Wracajmy już do szkoły, i tak jesteśmy spóźnieni.
Ruszyliśmy sprawnym krokiem, w kierunku gmachu szkoły. Przeszliśmy te kilka minut w zupełnej ciszy, wsłuchując się w szum drzew rosnących w parku. Przed samym wejściem prawie przewróciliśmy się na śliskiej od rosy posadzce. Uwolniłem Annemarie z uścisku dopiero przed drzwiami, w których później ją przepuściłem. Zaskrzypiały przeraźliwie, przez co skrzywiłem się mimowolnie.
- Jak myślisz, zdążymy wypić jeszcze po filiżance kawy lub herbaty? - potarłem o siebie zgrabiałe dłonie, chuchając delikatnie.

<Anne?>

Od Natalie CD Annemarie

Zaraz po odniesieniu tej głupiej książki, wybrałam się do stajni. Dawno nie jeździłam, a miałam ochotę chociaż po przebywać z końmi. Kto mi w końcu zabroni? Ta... chyba tłum uczniów. Tak. Dobrze przeczytałeś - tłum uczniów. Gdy tylko wyszłam z budynku i skierowałam się do stajni, mój wzrok przykuł tłum uczniów, którzy okrążyli jakąś furgonetkę. Niestety mój wzrok nie pozwalał mi ujrzenia tego, czego inni widzą. Zdenerwowana tym faktem zaczęłam się przepychać między ludźmi, aż znalazłam się na przodzie. Zignorowałam wszystkie złowrogie spojrzenia, czy pogróżki, wyzwiska kierowane w moją stronę. Wyprostowałam się dopiero wtedy, gdy byłam na samym przodzie i zobaczyłam gniadą klacz, zapewne rasy angielskiej. Była piękna, jak i nie okiełznana. Zaczęła wierzgać i stawać dęba. Stajenny miał nawet problem z utrzymaniem jej, jednak pomogło mu trzech mężczyzn, którzy wyszli parę sekund temu z samochodu. Po chwili usłyszałam jakąś kobietę, chyba dyrektorka. Poprosiła o miejsce dla siebie. Większość się odsunęła, ale ja byłam w tej drugiej grupie, która dalej stała w miejscu jak wryci w ziemię. Przechyliłam delikatnie głowę w bok, gdy moje spojrzenie i klaczy się skrzyżowały. Była piękna. Z tego co słyszałam nazywali ją Nebula. Jak mogli tak oszpecić konia? to nie dorzeczne. Aż chciałam ich wyzwać, ale się opanowałam. Dlaczego? Po zaraz wszyscy uczniowie zaczęli odchodzić co przykuła na chwilę moją uwagę. Zaczynali się rozchodzić, a gdy ponownie spojrzałam na konia i ludzi przy nim, zapomniałam o mojej złości. Dyrektorka rozmawiała z jednym człowiekiem, a reszta zaczęła odprowadzać konia do stajni.

<Annemaria?>

Od Annemarie CD Natalie

- Nie ma sprawy - mruknęłam pod nosem do pleców oddalającej się dziewczyny.
Blondynka z grubą książką pod pachą prędko zniknęła za zakrętem, idąc prosto do biblioteki. Jakaś bezużyteczna myśl, że uratowałam jej tyłek po tym jak mnie potraktowała, zaplątała się w moim umyśle i wbrew sobie wywołała delikatny uśmiech na ustach. Poprawiłam torbę na ramieniu, po czym ruszyłam w przeciwną stronę, stwierdziwszy, że im wcześniej skończę zadane zadania, tym więcej będę mieć czasu dla siebie. O tej porze w kawiarni nie powinno być dużo ludzi, ewentualnie ci, którzy myślą podobnie do mnie. Idąc korytarzem tuż przy samych drzwiach wejściowych, do moich uszu dotarły podniecone głosy. One i towarzyszące im rżenie konia zdawały się dobiegać gdzieś z poza budynku. Kompletnie zapominając o swoim postanowieniu, zaintrygowana wyjrzałam na zewnątrz. Było cieplej niż zwykle, ale moją uwagę przykuła przyczepa do przewozu koni, a wokół niej wianuszek ciekawskich. Zbliżyłam się do ciasno zbitego tłumku, ale nie było szans, abym dostała się do środka. Podskakując, udało mi się zobaczyć tylko gniady łeb przestraszonego zwierzęcia.
- Odsuńcie się, proszę - Usłyszałam opanowany, ale lekko podniesiony głos Laury Huber.
Większość posłusznie wykonała polecenie i ktoś o mało mnie nie zdeptał. Teraz przynajmniej mogłam sprawdzić, co się działo. Przed przyczepą stała elegancka, gniada klacz, a stajenny trzymaj ją za kantar. Rozglądała się niepewnie, zarzucając łbem. O uszy obiło mi się słowo ,,Nebula", więc należało zakładać, że tak właśnie miała na imię. Nagle w tłumie dostrzegłam znajomy blond kucyk.

Natalie?

Od Natalie CD Annemarie

Tego dnia o dziwo nie spóźniałam się na lekcję. Dlaczego? Tym razem zostałam w szkole, siedziałam na ławce i słuchałam dzwonka. To pomogło. Nawet nauczyciele się dziwili, dlaczego jestem tym razem punktualna, gdzie zazwyczaj spóźniałam się parę minut. Niektórzy nauczyciele nawet sami się spóźniali, abym zdążyła do klasy, co mnie dosyć bawiło. Albo musieli mnie tak bardzo lubić, albo byli tak bardzo głupi. Wszystko możliwe. Przed ostatnią lekcją pobiegłam do pokoju, skąd wzięłam książkę, aby oddać ją do biblioteki. Nie mam zamiaru tym razem oddawać znaczków, za nie oddanie książki w czasie. Zostawiłam gruby tom na ławce, w której siedziałam, a na samym końcu lekcji zbierając wszystko z ławki, zapomniałam o niej. U mnie to nic dziwnego. Wyszłam z klasy całkowicie bujając w chmurach, gdy nagle przypomniałam sobie o książce. Oczywiście moje myśli były takie, gdzie ona mogła być? Byłam w stu procentach pewna, że zabrałam ją z pokoju. Ale w tej chwili nie wiedziałam, gdzie ją zostawiłam. Zaczęłam pytać się kolejnych uczniów o ową książkę, jednak każda odpowiedzieć była negatywna. Gdy jakiś chłopak odpowiedział mi, że pewnie ją zgubiłam, za plecami usłyszałam jakiś głos.
- Zgubiłaś ją? - od razu się uśmiechnęłam, gdyż to było zabawne. Najpierw ci ktoś mówi, że pewnie zgubiłaś książkę, a tu nagle odwracasz się i widzisz osobę z twoją książką, która pyta, czy jej nie zgubiłaś.
- Co? Książkę? - musiałam się upewnić. Na mojej twarzy widniało rozbawienie, które najwidoczniej nie podobało się dziewczynie. Ale nie przejęłam się tym.
- A na co ci to wygląda? - mruknęła, przewracając oczami. - Chyba musisz ją odnieść do biblioteki - zauważyła z przekąsem. Jeszcze szerzej się uśmiechnęłam, po czym wyrwałam z jej dłoni ten przedmiot.
- Super! Myślałam, że ja zgubiłam! - zaśmiałam się ze swojej głupoty. Dziewczyna pewnie myślała, że z niej. A niech myśli co chcesz. To ja w tej chwili byłam ta głupszą. W sumie jak zawsze. - Gdzie ją znalazłaś? - zapytałam zaciekawiona chowając książkę do torby.
- Zostawiłaś na ławce - tym razem jej głos bł spokojniejszy, ale... czułam się, jakby patrzyła na idiotkę.
- O ja pieprze! Ale za mnie idiotka! - zaśmiałam się ponownie. Jeszcze raz rzuciłam szybkie "dzięki" na pożegnanie, po czym ruszyłam do biblioteki.

<Annemaria?>

Od Flynna CD Katherine

Podrapałem się w zamyśleniu po głowie, zastanawiając się jak powiedzieć rudowłosej, że nie przepadam za końmi. Pewnie nawet gdyby nie alergia nie byłbym miłośnikiem zwierząt. Wyciągnąłem długie ręce do góry, przeciągając się powoli, żeby zaoszczędzić na czasie. Ale dziewczyna była tak podniecona, że nawet tego nie dostrzegła.
- Ten jest spoko - Wskazałem kciukiem na pierwszego lepszego konia.
Katherine kiwnęła twierdząco głową i chyba oczekiwała na jakieś poświadczenie tego, co powiedziałem. Wzruszyłem tylko ramionami i od niechcenia podszedłem do boksu gniadego ogiera, by niepewnie przesunąć opuszkami palców po jego pysku. Wszystko byłoby dość wiarygodne, gdyby nagle drobinki kurzu, czy jak tam to opisywał mój alergolog, nie zakręciły mnie w nosie. Zbyt późno przycisnąłem rękaw swetra do twarzy i głośno kichnąłem. Kilka końskich głów wyjrzało, aby sprawdzić co wydało ten hałas.
- Wybacz - mruknąłem, odruchowo unosząc barki. - Coś mnie dorwało. To przez tą pogodę - Potarłem zaczerwienione oczy.
- Nie ma sprawy, ostatnio rzeczywiście jest tu zimno - odparła niczego nie podejrzewając albo tak mi się zdawało.
Zbliżyła się do konia, którego przypadkowo określiłem jako swojego ulubionego i spokojnie pogładziła go po chrapach. Jej ruchu były delikatne i czułe, zupełnie jakby robiła to od zawsze.
- Co dzisiaj mamy? Niedzielę? - przerwałem ciszę.
- Sobotę - poprawiła mnie z leciutkim uśmiechem. - A co?
- Dziś jest moja kolej, żeby podlać roślinki - Rozłożyłem ręce i nic nie poradziłem na to, że uśmiechnąłem się zawadiacko.
Dziewczyna przerwała dotąd wykonywaną czynność i zerknęła na mnie z powątpiewaniem.
- To znaczy, że musisz iść? - zapytała, unosząc jedną brew.
- Ta, do zobaczenia na obiadokolacji albo wcześniej - Mrugnąłem i nieco zbyt szybko wyszedłem ze stajni.
Całą powrotną drogę do budynku kichałem jak opętany. Wykorzystałem całe opakowanie chusteczek.

Kat?

sobota, 17 września 2016

Od Victora CD Annemarie

Nie było moim celem dobranie się w parę, a nagła obecność nauczycielki tuż obok nas zaskoczyła mnie tak samo jak jej słowa. Chodź nie powinna. Po co ja w ogóle podchodziłem do niej? To tak jakbym oczekiwał, że za sprawą incydentu na korytarzu znajdę przyjaciela. Śmiechu warte.
Nauczycielka z nadzieją w oczach spojrzała na mnie, że chociaż ja potwierdzę jej złe myślenie, lecz nie zwróciła uwagi na zrezygnowane uniesienie ramion. Ten gest miał oznaczać, że jest w błędzie, lecz przez chwilę miałem wrażenie, że wkopał mnie on jeszcze bardziej.
Po dziewczynie było widać, że nie tylko jest skrępowana, ale i zrezygnowana. Nie było sensu dalej tłumaczyć, a tym bardziej prosić. Schowałem ręce w kieszenie od bluzy. Normalnym zachowaniem, przynajmniej dla mnie byłby odwrót, widząc jak reszta uczniów powoli kieruje się w stronę uniwersytetu. Jednak jej głos nie tylko oderwał mnie od chęci odwrócenia się i zniknięcia za drzwiami budynku, lecz także zwrócenia uwagi na jej mieszane uczucia. Przedstawiając się, nie robiła tego z przekonaniem. Raczej z przymusu. Zresztą nie dziwię się jej. Niby kilka lekcji, a jednak to 45minut spędzania czasu z jedną osoba. Teraz dopiero sobie uświadomiłem, że aby przyjść na lekcję, musi być przygotowany scenariusz. A to nie będzie łatwe dla nas oboje.
-Bardzo ładne imię- szarmancja stopień wyższy Victor. Po prostu jakby dopiero cię co z bryły lodu wyciągnęli.
-Dziękuję- jej kąciki ust delikatnie się podniosły, ujawniając dobry, aktorski uśmiech, wyćwiczony w kontaktach z ludźmi. Pewnie oczekiwała także mojego imienia. Gest szacunku wykonany w moim kierunku tylko mnie utwierdził. A przecież było to takie oczywiste.
-Victor- tak samo jak ona nie zdradziła mi swojego nazwiska, tak moja odpowiedź była lakonicznie prosta, lecz postarałem się o przyjemniejszy wyraz twarzy.
Doprowadzenie do szybkiego rozstania byłoby jedną z głupszych momentów i sytuacji w jakiej można było się znaleźć. Dwie osoby poznające swoje imię… i natychmiastowe zniknięcie z horyzontu tej drugiej. Nigdy nie lubiłem rozpoczynać pogawędek, a tym bardziej w nich uczestniczyć. O wiele lepiej rozmawia się, gdy jest osoba trzecia, która czuję się w takich chwilach pewna siebie. A ja nie byłem ani pewny ani zdecydowany na stanowczy odwrót.
-Chyba delikatnie cię wkopałem na współpracę ze mną podczas lekcji gry aktorskiej- uniosłem powoli brwi do góry.
Dziewczyna wewnątrz siebie potwierdziła, lecz odruchowo zaprzeczyła głową. Prawidłowo tak jak zasady człowieka obowiązywały. Nawet jeśli chcesz urazić, nie rób tego.
-Przepraszam- może i brzmiało to jak odpowiedź zbitego psa, który właśnie błagał właściciela aby ten go nie karcił, ale nie znalazłem innego słowa. Może i powinienem spytać się jak jej życia mija, ale dostałbym taką samą odpowiedź jak zawsze. Choć dziewczyna stojąca przede mną wydawała się inna i przeczucie mówiło mi, że tak jest to jednak wolałem się nie wychylać.

Annemarie?

Od Katherine CD Flynna

Uśmiechnęłam się promiennie w odpowiedzi. Ruszyłam w stronę wejścia do stajni, aby po chwili zorientować się, że Flynn nie idzie za mną.
-Idziesz?-zapytałam.
-Nie, ja tu zostanę.
-To... Cześć.-weszłam do budynku.
Od razu uderzył mnie zapach końskiego potu i siana. Odetchnęłam rozkoszując się nim. Z pierwszego boksu wyglądała końska głowa. Podeszłam do gniadosza i zaczęłam go głaskać po aksamitnym pysku. Trącił mnie w poszukiwaniu jakichś smakołyków. Zachichotałam.
-Nie mam nic dla ciebie!
Z końca stajni dało się słyszeć radosne rżenie. Uśmiechnęłam się na ten dźwięk. Jak ja dawno go nie słyszałam! Gdy zaczęłam głaskać łaciatego konia, za mną rozległo się kichnięcie. Odwróciłam się. Flynn, we własnej osobie.
-O, a jednak przyszedłeś?
-No, tak.
-Chciałabym jeździć na tym.-pokazałam skinieniem głowy konia.-Albo na tamtym. Albo tamtym... A nie wiem, chcę jeździć na wszystkich!
Byłam taka szczęśliwa, że nawet nie zauważyłam, że podskakuję radośnie w miejscu. Flynn patrzył na mnie unosząc brew. Zmusiłam moje nogi, żeby przestały odrywać się od ziemi.
-A który koń jest twoim ulubionym?-spytałam chłopaka chcąc żeby zapomniał o moim podskakiwaniu.

<Flynn?>

Tożsamość#1

To zaczynamy. Ugryziemy w dupę pierwszą tajemnicę. Kto do 12 pm zgadnie o jakiego NPCta chodzi, pisze do adma i dostaje nagrodę.


Każdy pracownik miał swój domek ukryty gdzieś w zieleni parku, otaczającego wietrzejący budynek uniwersytetu. Ona także. Podniosła do różanych ust szklankę z zimnym mlekiem, myślami była jednak w zupełnie innym miejscu. Będzie musiała przywyknąć do tego, że nie jest już potrzebna swoim młodszym braciom. Dwaj z nich byli w końcu dorośli. Czyli następną pensyjkę będzie mogła przeznaczyć na jakiś drobiazg dla siebie. Trzeba wam również wiedzieć, że była strasznie roztrzepana, więc już po chwili jakby nigdy nic dumała nad uczuciami, którymi darzyła stajennego. Zauroczył ją i to bardzo, ale po tym co przeszła, nie przełamie się tak łatwo, aby z nim zwyczajnie porozmawiać, choćby o angielskiej pogodzie. A ta była dzisiaj wyjątkowo piękna. Ugryzła rumiane jabłko, które podarowała jej gosposia i kątem oka zerknęła na stojące w kącie maleńkiej izby lustro. No tak, obiecała sobie powiesić je w weekend, ale musiała sprawdzić zaległe klasówki. Od gładkiej tafli szkła odbijało się rozmarzone lico kobiety.

Od Annemarie CD Natalie

Nie należałam do zwolenników kawy. Latte, owszem, piłam, lubiłam też jej zapach, ale nic poza tym. Nigdy nie podążałam za modą, a nałogowe picie tego napoju powoli robiło się paskudną plagą. Rozparłam się na wiklinowym foteliku i przymknęłam oczy, rozkoszując się pojawiającą się znikąd ciszą. Rozgadani studenci wychodzili z kawiarenki, chcąc pewnie zdążyć się jeszcze przygotować na lekcje. Już otworzyłam usta, aby wszcząć jakąś niezobowiązującą pogawędkę z Natalie, ale udało mi się dostrzec tylko, jak wychodzi z pomieszczenia. W pierwszej chwili nie wiedziałam jak zareagować i wlepiłam niewidzące spojrzenie w pozostawiony przez nią na stoliku pusty kubek po kawie. Ciemnobrązowe fusy osiadły na dnie jak mistyczne wzroki. Ze zrezygnowanym westchnieniem oparłam policzek na zwiniętej w pięść dłoni. A więc tak, przeszkadzałam? Niech będzie, wcale nie muszę się jej naprzykrzać. Gdzieś w głębi duszy poczułam jednak bolesne ukłucie w serduchu, bo przecież nie chciałam źle. Dopiłam zimną już herbatę i w pośpiechu ruszyłam do swojego pokoju po podręczniki.

Na spóźnialską Amerykankę, która dzisiaj o dziwo nie spóźniła się ani razu, natykałam się tylko na lekcjach. Zadzwonił dzwonek na ostatnią przerwę, podczas której każdy miał przebrać się w strój jeździecki. Powoli zbierałam swoje książki z ławki, żeby wyjść z klasy jako ostatnia i wtedy w oczy rzucił mi się grubo oprawiony egzemplarz, leżący samotnie na jednym ze stolików przy oknie. Ostrożnie wzięłam tom do ręki i spostrzegłam, że był to ten sam, który podarowałam Natalie. Z książką pod pachą i z torbą kołyszącą się niedbale na ramieniu, wyszłam na korytarz. Dostrzegłam dziewczynę z wysokim, złotym kucykiem.
- Zgubiłaś ją?
- Co? Książkę? - zapytała, jakby zaraz miała roześmiać mi się w twarz.
Zagryzłam wargi i nie drgnęłam pod jej kpiącym spojrzeniem, mimo tego, że miałam wielką ochotę pokazać Amerykance swoje plecy. Albo dać jej lekturą po głowie i odejść.
- A na co ci to wygląda? - mruknęłam, przewracając oczami. - Chyba musisz ją odnieść do biblioteki - zauważyłam z przekąsem.

Natalie?

Od Annemarie CD Harrego

Tanecznym krokiem zbliżyłam się do schodów, nadal uśmiechając się na wpół chytrze do Harrego. Położywszy dłoń na rzeźbionej w drewnie poręczy, zerknęłam szybciutko za siebie, żeby sprawdzić, czy chłopak za mną idzie. Zmrużyłam nieco oczy, przykrywając je na moment zasłoną rzęs, po czym beztrosko zbiegłam na parter. Celowo szłam wolniej niż zwykle, aby ukradkiem pokazać mu drogę na stołówkę, chociaż pewnie dałby radę sam tam trafić. Przepchnęłam się do środka i natychmiast otoczył mnie intensywny zapach konfitur, przy których przygotowaniu pomagałam Isabelle, czekolady i czegoś jeszcze. Nalałam sobie gorzkiej, idealnie bursztynowej herbaty z porcelanowego imbryka. Od kiedy byłam w Wielkiej Brytanii częstowałam się jajkami sadzonymi i plastrami bekonu, których nie jadałam na śniadanie w Niemczech. Harry musiał przyjść chwilę po mnie, bo zajęty był już rozmową z kimś innym przy jednym ze stolików. Zajęłam miejsce przy oknie, wygodniej rozsiadając się w wiklinowym fotelu i podniosłam parującą szklankę do ust. Moje spojrzenie uskoczyło na prawo, na szary krajobraz za oknem. Niedawno musiało przestać padać i pogoda była naprawdę nieciekawa. Przypomniałam sobie, jak jeszcze wczoraj siedziałam na ławce w parku, było tak ślicznie i ciepło, że zdjęłam szalik i... potem wróciłam bez niego. Gwałtownie stanęłam na nogi, nie bacząc na odsunięte z łoskotem krzesło ani na kilka zdziwionych par oczu, które zwróciły się wtedy w moją stronę. To był mój ulubiony szalik, dostałam go od... mamy. Zacisnęłam dłoń na białym obrusie. Jedyną znajomą twarzą, którą udało mi się wypatrzeć był kończący swój posiłek Harry. Kawiarnia prawie opustoszała, bo za dziesięć minut zaczynały się lekcje.
- Harry! - Byłam spanikowana i nie panowałam nad językiem, więc jego imię brzmiało jak twarde ,,Harri".
Ale i tak spojrzał w moją stronę, unosząc łuk brwiowy.
- Zgubiłam jedną rzecz w parku. Proszę, musisz pomóc mi ją znaleźć - Mało brakowało, a zabarwiłabym swoje słowa słonymi łzami.
W zamian pociągałam tylko nosem, przebierając w miejscu nogami. Chłopak rzucił okiem na wskazówki zegara wiszącego na ścianie.
- Wiem, że zaraz będą zajęcia, ale to bardzo ważne! - mówiłam przerażonym tonem, nie dając mu dojść do głosu.
Kiedy ostrożnie kiwnął głową, chwyciłam jego ramię i wyciągnęłam na dwór. Wiatr był tak lodowaty, jakie sprawiał wrażenie zza okna, a ja miałam na sobie tylko cienki sweter, więc chwilę później zaczęłam się trząść z zimna. Dopiero teraz dostrzegało się jak ogromny był ten lipowy park. Nie wiem, jak znajdziemy mój ukochany szalik.
- Pamiętasz, gdzie zostawiłaś tą rzecz...? - Wyczułam wahanie w jego głosie.
- Mów mi Anne - Oplotłam się ramionami, jakbym chciała siebie przytulić. - Nie bardzo - jęknęłam, spuszczając oczy na czubki swoich brązowych kozaczków.
Chłopak pokiwał w zamyśleniu głową, pocierając podbródek. Chyba mimowolnie się do niego zbliżyłam, aby ogrzało mnie ciepło jego ciała.
- To była jakaś ławka... - wymamrotałam, próbując powstrzymać szczękanie zębami.
Nagle zobaczyłam miejsce, które pamiętałam. Podbiegłam do drewnianego siedziska lekko nadgryzionego zębem warunków klimatycznych, macając wokół pokrytą rosą trawę. Uniosłam głowę i wtedy odnalazłam wzrokiem ubłocony kawałek materiału, powiewający na pobliskim krzewie. Wyciągnęłam po niego obie ręce i odetchnęłam z ulgą.
- Szalik? Szukaliśmy szalika? - zapytał naburmuszony Harry, wskazując palcem na trzymaną przeze mnie tkaninę.
- Tak, bardzo ci dziękuję - Uśmiechnęłam się szeroko i niewiele myśląc cmoknęłam go w policzek.
Miałam wrażenie, że robi się coraz zimniej, bo moje kolana zaczynały lekko dygotać.

Harry?

środa, 14 września 2016

Od Jagody

Stojąc na lotnisku w Warszawie, w eleganckiej sukience w kratkę (którą już zdążyłam poplamić kawą), zastanawiałam się czy niczego nie zapomniałam. Wszystkie moje rzeczy upchnęłam do jednej walizki i byłam pewna, że nie zapomniałam niczego z ubrań. Ręczniki i kosmetyczka, też się tam znajdowały. Gitara spoczywała w pokrowcu, tuż obok walizki, a więc jej również nie zapomniałam. Zeszyt do rysunków, ołówki oraz pisaki na pewno wepchnęłam do bocznej kieszeni walizki, a telefon i słuchawki były w mojej torebce. Uff, nie zapomniałam niczego co jest niezbędne do przetrwania! Postanowiłam sprawdzić tylko czy zabrałam ze sobą wszystkie dokumenty. W mojej torebce znalazłam wiele ciekawych rzeczy...jednak nigdzie nie było paszportu.
''Cholera! Gdzie on jest?!''
Po paru minutach – kiedy już pięć razy wywróciłam torebkę na lewą stronę – załamana stwierdziłam, że paszport musiał zostać na szafce w korytarzu. Spojrzałam na zegar. 07:39. Zostało dwadzieścia minut do odlotu.
''Zdążę!'' - pomyślałam już biegnąc w stronę wyjścia i wyciągając telefon – ''Muszę zdążyć.''
Zamówiłam taksówkę, która podwiozła mnie pod dom. Po drodze kazałam taksówkarzowi się spieszyć, na co on tylko spiorunował mnie wzrokiem. Jednak pod moim blokiem znalazłam się bardzo szybko. Czekając na windę już szukałam kluczy od mieszkania. Musiałam się dostać na najwyższe piętro, a właściwie na poddasze, więc nie miałam zamiaru się tam wdrapywać po schodach.
Wpadłam do mieszkania jak bomba, zgarnęłam paszport, który faktycznie leżał na szafce w korytarzu i równie szybko wybiegłam. Kolejną taksówką miałam wrócić na lotnisko. Miałam jeszcze trochę czasu, ale i tak zniecierpliwiona podskakiwałam na tylnym siedzeniu.
''Wiedziałam, że zdążę.'' – I właśnie w chwili gdy to pomyślałam, utknęliśmy w korku.
- Eech..nie dałoby się tego jakoś ominąć? - spytałam kierowcy.
- Niestety... - obejrzał się, a ja mimo woli też to zrobiłam i dostrzegłam sznurek samochodów
za nami - ...teraz już nie zawrócę.
Załamana zgarbiłam się, opadłam na oparcie siedziska i spojrzałam na zegarek. 07:54. Uderzyłam pięścią w zagłówek fotela przede mną, po czym przeklinając w myślach ukryłam twarz w dłoniach. To miał być idealny dzień.

Na walijskim uniwersytecie miałam się znaleźć koło godziny 11:00. W rzeczywistości dotarłam tam z sześciogodzinnym opóźnieniem. Gdy stanęłam przed głównym budynkiem dochodziła już godzina 17:00. Zadarłam głowę do góry, by przyjrzeć się przedwojennej budowli. W około rozciągał się park, w którym zauważyłam kilkoro spacerujących ludzi, rzucających mi dosyć zdziwione spojrzenia. Nie wiedząc co zrobić pomachałam do nich, ale chyba tego nie zauważyli.
No tak. Czego się spodziewałam? Że sama właścicielka uniwersytetu wybiegnie mi na przywitanie z rozłożonymi rękami, pytając czy to ja jestem Jagoda Jakacz? Nie. W końcu - kto tak robi? I rzeczywiście, nawet po minucie mojego bezczynnego stania przed wejściem, nic takiego nie nastąpiło. Sama więc musiałam wejść, znaleźć biuro i zameldować się. Dostałam pokój o numerze 141. Dowiedziałam się, że aktualnie kończy się obiadokolacja, ale jeśli jestem głodna mogę coś sobie zamówić w kawiarni.
Mój pokój był nadzwyczaj prosty. Łóżko, szafa, biurko i kilka półek – to wszystko co się w nim znajdowało. Kiedy tylko otworzyłam walizkę wysypały się z niej miliony rzeczy. Szybko się wypakowałam i stwierdziłam, że mój pokój nadal wygląda jakoś pusto.
''Pomieszkam tu tydzień, zrobi się bałagan i już będzie lepiej'' – pomyślałam z uśmiechem, po czym wyszłam nie mając tu już nic więcej do roboty.

Postanowiłam trochę pozwiedzać nowe miejsce. Jakoś nie zauważyłam, żeby wszyscy moi rówieśnicy rzucali się na mnie z propozycją oprowadzenia mnie po terenie uniwersytetu (''zadziwiające'' wręcz). Minęłam co prawda parę osób, którym powiedziałam ''cześć'', jednak ani razu nie doszło do wymiany zdań. Wszyscy wydawali się być zajęci swoimi sprawami, a niektórzy chyba nawet nie zauważyli, że dopiero co przyjechałam. Nie przeszkadzało mi to. Oczywiście odrobina uwagi skierowana w moją stronę zawsze była mile widziana, ale teraz brak zainteresowania mną z ich strony wydawał mi się zupełnie normalny i zrozumiały. W końcu mam tu spędzić jeszcze dużo czasu. Na pewno znajdzie się okazja, żeby ich wszystkich poznać.
Nie wiedziałam gdzie iść, więc najpierw udałam się do stajni, której budynek rozpoznałam już z daleka. Wszystkie konie były przepiękne. Idąc korytarzem stajennym i zachwycając się zwierzętami, jednocześnie czytałam wszystkie plakietki z imionami wywieszone na boksach, oczywiście, ze świadomością, że żadnego z nich nie zapamiętam. Kiedy już miałam wychodzić, zauważyłam dwie osoby przechodzące obok stajni. Na mój widok jedna z nich, dosyć niekulturalnie, wskazała mnie palcem i obie zatrzymały się. Śmiało do nich podeszłam i zanim powiedziałam ''cześć'' zdążyłam jeszcze usłyszeć szepty chłopaka i dziewczyny.
- ...tu jest – mówił chłopak.
- Skąd wiedziałeś, że będzie w stajni?
- Nie wiem, ale chodź już, przecież chciałaś ją poznać.
- Cześć – powiedziałam uśmiechając się na myśl, że najprawdopodobniej nie wiedzą, że ich słyszę.
- Hej, Adrienne jestem – dziewczyna uśmiechnęła się promiennie wyciągając do mnie rękę.
- Flynn – wysoki chłopak pomachał do mnie jakbym stała od niego co najmniej 5 metrów i uśmiechnął się lekko. Tak lekko, że miałam, wrażenie, iż jego uśmiech jest nieco wymuszony, ale nie przejęłam się tym.

Flynn? Adrienne?

wtorek, 13 września 2016

Od Flynna CD Katherine

Odwróciłem się w stronę dziewczyny o ogniście pomarańczowych włosach. Zadarła głowę, żeby chociaż spróbować dojrzeć moją twarz, ale i tak musiałem się nieco zgarbić, by jej to umożliwić. Dłonią potarłem kark.
- Nic nowego nie powiedziałaś - mruknąłem pod nosem, ale na tyle głośno, by rudowłosa usłyszała wszystko co do słowa.
Skrzywiła się i już otworzyła usta, ale chyba postanowiła dać sobie ze mną spokój, bo zrobiła krok do tyłu z zamiarem odejścia.
- Poczekaj - westchnąłem, przewracając oczami i złapałem ją za łokieć.
Zatrzymała się pod wpływem uścisku mojej ręki. Szybkim ruchem odwróciłem dziewczynę w swoją stronę, więc znowu musiała podnieść na mnie spojrzenie.
- Stajnia - zrobiłem pauzę, aby to wybrzmiało - jest tam.
Machnąłem ręką za siebie. Gdyby się postarała, sama znalazłaby śmierdzący końmi na kilometr biały, elegancki budynek.
- W pałacyku? - zapytała nie kryjąc kpiny.
Zerknąłem za swoje ramię, chociaż dobrze wiedziałem, co ujrzę. Za mną wznosił się milczący, stary gmach Uniwersytetu. Wszystko się zgadzało, bo staliśmy przed wejściem, a stajnia mieściła się na tyłach posiadłości.
- Nie, z tyłu - parsknąłem jakby to była najoczywistrza rzecz na świecie.
- Dzięki - odparła niechętnie, zakładając ramiona na piersi.
- Zaprowadzę cię - zażądziłem, a mimowolny uśmiech przemknął przez moje usta.
Zwykle trzymałem się z dala od stajni, na jeździectwie miałem same nieobecności, ale teraz postanowiłem zrobić wyjątek, żeby... wskazać drogę nieznajomej dziewczynie. Krótsza droga wiodła przez ogród i budynek, ale wybrałem tą dłuższą, kiedy szliśmy obok siebie w ciszy przerywanie tylko oddechami. Zatrzymałem się dopiero przed niską budowlą ze spadzisty dachem.
- Dziękuję - Rudowłosa była tak podekscytowana, że właściwie nie zwracała na mnie uwagi.
W miejscu trzymało ją chyba nadal tylko dobre wychowanie.
- Flynn - rzuciłem, wciskając obie dłonie do kieszeni.
Zakręciło mnie w nosie, ale powstrzymałem kichnięcie.

Kat?