Niebo wyglądało tej nocy wyjątkowo pięknie. Nie było czyste, bowiem na czarnym, gwiaździstym nieboskłonie przesuwały się z wolna chmury, co jakiś czas pozwalając rzucić jasnemu księżycowi odbity blask na ziemię.
Pomysł z wyjściem na zewnątrz był... cóż, niecodzienny. Mrok okolicy otaczał wszystko dookoła w tym nas, jedynie światło wydostające się z okien przedpotopowego budynku nieco oświetlało fragment parku. Jednak z każdym krokiem oddalaliśmy się dalej.
Popatrzyła na mnie, myśląc co odpowiedzieć. Widząc jak jej delikatne usta poruszają się, próbując coś wydusić z siebie, jakąś sensowną odpowiedź, uśmiechnąłem się lekko.
-Masz coś do mojego sweterka?- zmrużyła oczy.
-Oczywiście, że nie. Jest bardzo... ładny- szukałem odpowiedniego słowa, odwracając głowę by za chwilę nie dostać bury, że nie potrafię znaleźć lepszych określeń.
-Mówiąc „ładny” masz na myśli, że wyglądam w nim jak cocker spaniel?- skrzyżowała ręce na piersi.
-Ależ skąd- wzruszyłem ramionami- Mówię, że bardzo ładny. Gdybym miał sam bym taki założył- zwyliżyłem usta językiem, ukrywając zawadiacki uśmiech.
-Kłamiesz...
-Mówię prawdę. Daj mi tylko jeden to założę i jeśli sobie zażyczysz to będę paradował w nim po całej akademii- posłałem jej zapewniające spojrzenie, unosząc do góry brwi.
-Zapamiętam- pokiwała głową.
Liście drzew zaszumiały pod wpływem chłodnego wiatru, który omiótł nasze sylwetki i delikatnie musnął moją, odkrytą szyję. Tym samym odwróciłem wzrok od dziewczyny i spojrzałem w dal, gdzie ciemność spowijała drzewa w parku. Staliśmy na zakręcie, prawdopodobnie tuż obok znajdowała się droga, na końcu której znajdowała się brama wjazdowa.
-Próbujesz znaleźć sobie obrońców przed tym światem. Po to ci są potrzebne dobermany- stwierdziłem, choć to miało zabrzmieć jak pytanie.
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę, lustrując swoimi szarymi oczami mój wyraz twarzy. I choć gestem się nie zgadzała, to w jej oczach można było zauważyć wątpliwości. Posłałem jej uśmiech i wskazałem na budynek.
-Chyba musimy już wracać- chwyciłem Annemarie za ramiona i odwróciłem w stronę wejściowych drzwi budynku- Nie chcę byś się przeziębiła- poczułem lekkie drgania jej ciała po grubym swetrem.
Weszliśmy do środka po schodach. Obydwoje wolnym krokiem przemierzaliśmy ciemny korytarz. Nie chciało nam się spać, ale wiedzieliśmy, że musimy być w pokojach. Było późno.
Jednak powolny marsz przerwał nam skrzypiący odgłos drzwi, które energicznie się otworzyły. Pierwszym odruchem było wyciągnięcie ręki w kierunku Ann. Chwyciłem ją za dłoń i przyciągnąłem do siebie, tym samym robiąc dwa kroki w tył i kierując spojrzenie na osobę, która właśnie wychodziła z pokoju.
-Miałabyś pięknego guza na czole- posłałem zdezorientowanej dziewczynie uśmieszek aby się po raz kolejny w tym samym dniu nie denerwowała. Widać, że ma niesamowite szczęście.
Ann?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz