niedziela, 25 września 2016

Od Judith

W końcu nadszedł ten upragniony dzień, poprzedzony miesiącami przygotowań, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Wyjazd do akademii znajdującej się w Wielkiej Brytanii. Trochę daleko od moich rodzinnych Stanów, ale czego się nie robi dla pasji! Może to dobrze mi zrobi? Pobyt wśród natury, koni i określonej grupy osób, z dala od tego miejskiego hałasu. Co prawda konie też za ciche nie są, ale wolę ich rżenie niż głośne klaksony aut stojących w korku. Wyjazd na lotnisko miałam już z samego rana, a rzeczy zapakowane dzień wcześniej do pojemnego bagażnika rodzinnego samochodu. Pobudkę miałam o czwartej rano. Rzadko kiedy spałam do późnej godziny, więc wstanie o tak wczesnej porze nie sprawiło mi zbyt wielkiego kłopotu. Byłam niesamowicie podekscytowana. Ubranie się, ogarnięcie bagażu podręcznego, śniadanie i w drogę. Wszystko szło w małym pośpiechu, jednak nie widać było z tego powodu, żeby ktoś był zdenerwowany. Jakiś czas później całą czwórką byliśmy na miejscu. Najpierw pożegnałam się ze starszym bratem, Carl’em, którego będzie mi bardzo brakować. Potem tata życzył mi powodzenia starając się opanować emocje, z trudem mu się to udawało. Na koniec została mama, która zdążyła się już rozkleić. Sama uroniłam kilka łez, co jest u mnie rzadko spotykanym widokiem. Potem dzielnie, z podniesioną głową, ruszyłam w stronę wejścia na pokład samolotu. Przygodo witaj!
~*~
Podczas długiego lotu zdążyłam przesłuchać całą playlistę, która swoją drogą była całkiem długa, i przeczytać dwie książki. Gdy już nie miałam czym się zająć, obserwowałam pasażerów. Wśród nich było kilka osób starszych, młodszych, dzieci i biznesmenów. Duża część osób spała lub wpatrywała się w okno. Dzieci zaś były zajęte graniem w gry na telefonie rodziców czy też oglądanie bajek. Ja zaś pogrążyłam się we własnych myślach, jak będzie, gdy już dotrę na miejsce. Przy okazji również skupiłam się na widoku za oknem. Migające chmury i ocean, a na nim kompletna pustka. Jakby nie było już nic, wszystko zniknęło. Po dłuższym czasie stało się to dosyć usypiające, więc bez wahania oddałam się w ramiona morfeusza.
~*~
Po długiej drzemce, regeneracji sił, obudził mnie głos stewardess, że jesteśmy na miejscu. Przetarłam leniwie oczy, rozciągając się jeszcze przy okazji. Faktycznie. Za oknem nie panowała już pustka. Plątało się za to pełno wózków, ludzi, samolotów i innych maszyn. Teraz kolejna długa droga.
~*~
Po czterech dniach byłam w końcu na miejscu. Jednak zmęczenie dawało mi o sobie nie miłosiernie, a był już wieczór. Przez które przejeżdżaliśmy wyglądało jak z innej epoki. Gdy dojechaliśmy do budynku Akademii, była chyba pora kolacji. Nikt raczej nie plątał się przy pokojach, więc na spokojnie mogłam zawlec swoje rzeczy do pokoju. Zaniesienie walizek i paru innych kartonów zajęło mi jakieś pół godziny. Resztkami sił biegałam w tą i z powrotem, byleby tylko mieć to już za sobą. Rzuciłam się na, o dziwo, wygodne łóżko i bym już spała, gdyby mój żołądek nie domagał się jedzenia. Z trudem podniosłam się, uprzedzając tą czynność jękiem bólu i rozpaczy, że muszę się jeszcze dzisiaj gdziekolwiek ruszać. Odnajdując plan budynku zorientowałam się, gdzie znajdę stołówkę. Człapałam tam, podtrzymując się trochę ściany. Kilka minut później stałam przed podwójnymi drzwiami. Nie było już tak głośno, chyba się już porozchodzili. Delikatnie je uchyliłam, wślizgując się do środka. Zgarnęłam kilka kanapek, czym prędzej udając się do ‘bunkru’, by tam w spokoju zaspokoić głód. Wzięłam jeszcze szybki prysznic i mogłam w końcu odpłynąć.
Następnego dnia obudziłam się dosyć wcześnie, jako że wczorajszego wieczora położyłam się wcześniej spać. Pierwszy widok, jaki zastałam po otwarciu oczu, to multum rzeczy stojących na środku pokoju i czekających na rozpakowanie. Westchnęłam cicho i machnęłam na nie jedynie ręką. Dobrze, że zdążyłam się już przestawić z godzinami, inaczej miałabym mały problem. Ubrałam jakieś cieplejsze dresy, bluza i zrobiłam małą rozgrzewkę. Nie znałam jeszcze okolicy, ale miałam nadzieję, że uda mi się nie zgubić już pierwszego dnia tutaj. Słońce dopiero co wschodziło, a wszędzie wokół panowała cisza. Dodatkowo nad trawą unosiła się jeszcze mgła. Widok po prostu nieziemski. Dzisiaj moja trasa nie należała do długich. Oddaliłam się tylko do tego momentu, do którego będę widzieć budynek akademii. Jednak, żeby sobie to jakoś zrekompensować, postanowiłam skorzystać z okazji, że konie nie zostały jeszcze wypuszczone i przejść się po padoku. Jak to wczesną porą - było chłodno, ale jakoś za bardzo mi to nie przeszkadzało. Usiadłam więc gdzieś pod płotem, opierając się o niego plecami i przymykając oczy, chcąc napawać tą piękną porą. Można by rzec, że wręcz wyłączyłam się, skupiając na budzącej naturze. Zignorowałam kompletnie fakt, że ktoś mógłby tu teraz przyjść i patrzyć na mnie jak na jakąś nienormalną. Jednak czy mnie to obchodziło? W sumie od zawsze nie za bardzo przejmowałam się opinią ludzi na mój temat. Otworzyłam więc delikatnie oczy, słysząc czyjeś kroki zbliżające się w moją stronę. Po chwili, odrobinę za mną, pojawił się jakiś chłopak. Przynajmniej tyle udało mi się dostrzec kątem oka. Odezwać się, czy milczeć dalej? Wstać i odejść czy może dołączyć do niego? Chociaż może gdyby pragnął rozmowy, sam by ją zaczął? Albo się krępował? Miliardy pytań tego typu plątały się po mojej głowie. Nie! Stop! Za dużo tego! Trzeba podejść do tego wszystkiego na luzie. Już nawet byłam gotowa zacząć tą rozmowę, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Czy zwykłe ‘hej’ wystarczy? Nie, to chyba zarezerwowane do chociażby znajomych, a ja nawet nie znam jego imienia. ‘Uczysz się tutaj?’ też głupie pytanie. To tak jakby spytać… Nie, nawet coś takiego nie przychodziło mi do głowy. Zrezygnowałam z małym bólem serca z podjęcia jakiejkolwiek próby rozmowy co wcale nie oznaczało, że nie chcę rozmawiać.

<Harry?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz