niedziela, 11 września 2016

Od Annemarie CD Harrego

Książka kucharska wypadła mi z dłoni, zderzając się z gładką powierzchnią podłogi, gdy moich uszu dobiegł niepokojący hałas. Ktoś był na korytarzu. Rzuciłam okiem na stojący na stoliku nocnym zegarek, było po północy. Odłożyłam tom, który dotąd czytałam tak namiętnie i rękoma delikatnie wsparłam się o oparcie staromodnego fotela, stojącego w kącie mojego pokoju. Tym razem ledwo słyszalnie rozległy się kroki na schodach, które zdradzały niezapowiedzianych gości przeciągłym skrzypieniem. Nigdy przedtem nie zdarzyło się, aby jacyś ludzie urządzali sobie tu nocne wędrówki, więc z dość spontaniczną ciekawością, wyjrzałam na zewnątrz. Ze stolika schwyciłam palącą się lampę naftową, która gdy wyszyłam zza drzwi, rzucała mdłe światło na ściany. Ale przynajmniej widziałam dokąd idę, bo cały budynek otulił gęsty mrok. Raptem znieruchomiałam na szczycie klatki schodowej, o mało nie wpadając na dwie tajemnicze postacie. Wciągnęłam powietrze do płuc i zatrzymałam je tam na dłuższą chwilę.
- Przepraszam, to moja wina - Usłyszałam lekko drżący, zmęczony i niewątpliwie męski głos gdzieś z głębi schodów.
Uniosłam jedyne źródło światła, które miękko zarysowało niewyraźne kontury twarzy pary osób. Cofnęłam się wgłąb pomieszczenia, aby domniemani goście mogli wejść na piętro.
- Może mogłabym pomóc? - zaoferowałam się, słysząc jak mężczyzna szarpie się z bagażami.
- Nie ma takiej potrzeby, dziękujemy - Drugi głos był lodowato uprzejmy, wydawał się należeć do kogoś młodszego niż pierwszy jegomość.
Chłopak minął mnie, ale zaraz zatrzymał się w półkroku, jakby coś sobie przypomniał.
- Wiesz może gdzie znajdę pokój nr 140? - odezwał się ponownie, chyba zwracając twarz w moją stronę.
- Prosto tak jak już idziesz, czwarte drzwi na lewo - odpowiedziałam niedługo po jego słowach.
- Dziękuję.
Obaj ruszyli korytarzem, aż dźwięk ich kroków urwał się nagle, gdy stanęli pod wskazanymi przeze mnie drzwiami. Ziewnęłam, nie zatykając ust dłonią, po czym mimowiednie wróciłam do swojego łóżka.

Uchyliłam powieki, przykrywając się kwiecistą kołdrą aż po nos, kiedy na moje czoło padł promień wschodzącego słońca. Jęknęłam, bo uświadomiłam sobie ile czasu pozostało do śniadania. Niewiele. Tak jak co dzień ogarnęłam twarz, po czym narzuciłam na siebie za duży, wełniany sweter. Wiedziona zapachem owocowych konfitur, świeżego pieczywa i kakaa, przekręciłam miedziany kluczyk w zamku i... podtrzymałam spojrzenie niezbicie nowego chłopaka. Również wychodził ze swojego pokoju. Pokoju nr 140.

Harry?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz