Leżałem na łóżku w sobotni poranek, a w mojej głowie kłębiły się przemyślenia.
~Minął już pierwszy tydzień... Bardzo miło się tu żyje... Jest wiele zajęć pozalekcyjnych lecz brakuje czasu na rzeczy, które się chce zrobić... Fajna atmosfera panuje wśród uczniów... Wielu moich rówieśników jak i młodszych kolegów/koleżanek jest bardzo zaangażowanych w życie i reprezentowanie uczelni, może i ja się w to wdrążę...
Niektórzy są pełni życia i zwariowani jak Natalie, niektórzy cisi i nieśmiali jak Zayana. Każdy z nas jest inny lecz zawsze się potrafimy dogadać. Jeszcze nie było żadnej awantury, ani bójki. Nawet nie mogło by do niej dojść przez surowe zasady panujące tutaj. Dyrektorka trzyma nas wszystkich w "ryzach" wszystko musi być robione po jej myśli. Musimy się do tego wszystkiego przystosować jeśli chcemy uczęszczać do tak renomowanej uczelni.
No cóż taka to już wygląda... Fakt faktem, że już się przyzwyczaiłem do tego wszystkiego, ale wciąż nie znam tu zbyt dużo osób. ~ Takie myśli przechodziły mi przez głowę
- Może dzisiaj kogoś poznam... -mruknąłem pod nosem i po chwili dodałem - ...w końcu jest sobota
Zeskoczyłem na równe nogi. Pościeliłem łóżko i zerknąłem na zegarek, który miałem na ręce.
-O już jest 10:47 -powiedziałem sam do siebie
Wziąłem ze stołu jabłko i wyszedłem. Było bardzo cicho. Rozejrzałem się po korytarzu nikogo nie było dosłownie ani jednej duszyczki.
-Nagle nikogo nie ma ... -szepnąłem sobie pod nosem
Obszedłem cały budynek i nikogo nie spotkałem. Stanąłem przed drzwiami wyjściowymi. Uchyliłem je i delikatny powiew wiatru poruszył moje włosy. Wyszedłem i zatrzymałem się pierwszym schodku. Słońce było nieznośne. Świeciło prosto w oczy. Było gorąco lecz na szczęście wiał chłodny i przyjemny wiaterek. Wziąłem głęboki oddech i poszedłem do stajni. Na wejściu zobaczyłem stajennego.
-Dzień dobry - powiedziałem z uśmiechem
Kiwnął głową i lekko się uśmiechnął. Podszedłem i zapytałem
-Mógłbym wziąć jednego konia na przejażdżkę?
Spojrzał na mnie odrywając się na chwilę od pracy i rzekł
-Jeśli pierw go wyczyścisz i oporządzisz to nie widzę przeszkód
Podziękowałem mężczyźnie i ruszyłem ku rzeczą do czyszczenia.
Wziąłem kopystkę, szczotkę i zgrzebło.
Bawaria przyglądała się co ja robię. Gdy zatrzymałem się przy jej boksie zarżała radośnie. Zabrałem się do pracy i już po godzinie klaczka była czysta i prawie gotowa do przejażdżki. Odłożyłem rzeczy na miejsce i wziąłem ekwipunek. Porządnie ją oporządziłem i przygotowałem do drogi. Gdy już obydwoje byliśmy gotowi wyprowadziłem ją z boksu, przed stajnie. Staliśmy chwilę, gdy klacz nagle szturchnęła mnie łbem. Była niecierpliwa. Uśmiechnąłem się do niej i pogłaskałem po głowie. Wskoczyłem w siodło i ruszyłem przed siebie.
Bawaria zarzuciła grzywą i zarżała radośnie. Skierowaliśmy się w stronę gęstego zagajnika. Gdy już byliśmy na skraju tego lasku poczuliśmy ulgę, ponieważ było tam chłodniej niż na otwartej powierzchni. Klacz wyglądała na zadowoloną. Nagle usłyszałem czyjś krzyk za mną.
-Poczekaj na mnie ...
<Kto mi tam krzyczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz