Pokręciłam lekko głową, jakby rozbawił mnie naprawdę świetny żart. Aby przyjrzeć się chłopakowi o potarganych czarnych włosach i kryształowo niebieskim spojrzeniu, musiałam nieco zadrzeć podbródek do góry. Zmusiłam się do głębokiego oddechu.
- Nie gniewaj się - odparłam i natychmiast zakryłam usta dłonią. - To znaczy... ja, ja się nie gniewam.
Naprawdę powinnam poważnie przysiąść nad angielskim, bo za każdym razem popełniam ordynarne błędy. A jednak zwrot ,,per pani" ukłuł jakąś moją odległą sercu wnętrzność, bo odruchowo potarłam rękoma twarz. Wyglądam staro, a może to coś gorszego? Ze stajni dobiegł nas gromki głos stajennego, który chwilę potem pojawił się w drzwiach.
- Annemarie, szukałem cię. Zamiast ucinać sobie pogawędki, bierz się wreszcie do roboty - Wepchnął mi do ręki kopystkę.
Westchnęłam dramatycznie i zerknąwszy przepraszająco na nieznajomego chłopaka, udałam się za wyprostowanym jak struna mężczyzną. Wskazał na boks, w którym stała gniada klacz, potrząsająca nerwowo grzywą. Bez słowa sprzeciwu wykonałam polecenie, uspokajająco przesunęłam palcami po szyi wierzchowca, rozmyślając o niebieskich oczach.
Wciągnęłam na bose stopy skórzane trapery i w pośpiechu porwałam z wieszaka krótki płaszczyk. Przesunęli lekcje gry aktorskiej na godziny wieczorne i już byłam spóźniona. Nieuważnie przekręciłam mały kluczyk w zamku od pokoju, po czym zbiegłam po schodach na parter. Na Uniwersytecie bardzo pilnowano punktualności, zwykle ja także to robiłam, ale dziś niechcący zdrzemnęłam się na oparciu fotela, a kiedy zorientowałam się jak jest późno, wpadłam w panikę. Przepchnęłam się przez drzwi, lecz zamiast dostać się do cichej o tej porze kawiarni, uderzyłam w czyjś twardy tors. Gdyby nie silnie, pachnące marcepanem i chyba migdałami ramiona, pewnie pocałowałabym podłogę. Zmieszana wyplątałam się z niewątpliwie męskiego uścisku, nie śmiąc podnieść oczu na jego twarz.
- Dziękuję - wymamrotałam, łapiąc oddech.
Przez moment wydawało mi się, że powiedziałam to po niemiecku. Wyminęłam swojego wybawcę i z duszą na ramieniu wpadłam do ogrodu, gdzie miały się odbywać dzisiejsze zajęcia. Stała tam już grupka uczniów wraz z panią Santiago energicznie gestykulującą rękami. Nie byłam ostatnim spóźnialskim, bo chwilę po moim przyjściu, pojawił się chłopak, którego poznałam wcześniej przed stajnią. Zatrzymał się w pobliżu, a mnie ponownie zbałamucił zniewalający, marcepanowy zapach. O mało nie krzyknęłam ze zdziwienia.
- Dopiorę was dzisiaj w pary. Jeśli się uda, chciałabym żeby w każdej był chłopak i dziewczyna. Zaczniemy od nauki współpracy, bo to podstawa. Będziecie tak pracować przez kilka następnych lekcji - oznajmiła radośnie nauczycielka.
Victor?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz