- Cole! - zaśmiałam się, trzymając za głowę po zderzeniu z szerokim torsem chłopaka.
Odruchowo wyciągnął ramiona, aby mnie w razie czego złapać, ale utrzymałam się na nogach. Dłońmi wygładziłam przyduży, wełniany sweter, który miałam na sobie. Cofnęłam się o krok, żeby nie musieć unosić podbródka za każdym razem, kiedy chciałam spojrzeć mu w oczy.
- Cześć, Annemarie - odparł, a kąciki jego ust na kilka chwil uniosły się w lekkim uśmiechu. - Co słychać? - Wcisnął ręce do kieszeni od jeansów, jakby nie miał co z nimi zrobić.
- Nic konkretnego, poza tym jestem trochę głodna - mruknęłam, spoglądając w dół na swoje zaokrąglone biodra i natychmiast pożałowałam własnych słów.
- Dobrze pamiętam, że za jakąś godzinkę będzie obiadokolacja? - Spojrzał na zegarek na swoim ręku, posyłając mi krótki, uroczy uśmiech.
Nie mam pojęcia, czy chłopak dostrzegł ulgę w moich oczach. Byłam mu wdzięczna za to, że postanowił podarować sobie wzmiankę o mojej figurze, czy też zwyczajnie nie zwrócił na nią uwagi. Na co dzień nie przeszkadzało mi nieposiadanie budowy modelki, więc nie wiem dlaczego nagle stałam się tak przewrażliwiona na tym punkcie.
- Takie chodzą plotki - Słowa zamiast brzmieć zaczepnie, wydawały się bardziej zrezygnowanym westchnieniem. - Zwiedzałeś już uniwersytet? - ożywiłam się nieco, kładąc dłonie na swoich policzkach.
- Jeśli nie liczyć mojego pokoju i gabinetu dyrektorki to nie.
- Najpierw chodźmy do stajni - zdecydowałam, na co chłopak cicho parsknął śmiechem.
Podekscytowana popchnęłam ciężkie, drewniane drzwi i wydostaliśmy na zewnątrz. Moje włosy rozwiał ciepły podmuch wiatru, igrający wokół budynku. Pogoda była dzisiaj prześliczna, nawet śpiewające wśród zielonych gałęzi ptaki to zauważyły, bo ćwierkały jakby żarliwiej i głośniej. Niedawno dobudowana, choć utrzymana w stylu pałacyku stajnia stała na tyłach Uniwersytetu. Gdy weszliśmy do środka, przywitało nas rżenie co poniektórych koni, liczących na pieszczoty i smakołyki.
- Dotąd jeździłam tylko na Ukraince - Zatrzymałam się przy boksie gniadej klaczy i czubkami palców dotknęłam jej aksamitnych chrap.
- Nic dla ciebie nie mam - powiedział rozbawiony Cole, kiedy Girlanda szturchała pyskiem jego bok.
Dłonią musnął jej szyję, po czym pojawił się obok mnie.
- Nie powinniśmy jej wyczyścić? - zapytał, wskazując ruchem głowy na głaskaną przeze mnie gniadoszkę.
Cały grzbiet klaczy pokryty był brudnym sianem, które także wplątało się w grzywę, a sierść posklejana.
- Chyba trzeba się kogoś zapytać - odparłam w zamyśleniu.
- Ochotnicy zawsze mile widziani - usłyszeliśmy za sobą tubalny, męski głos.
Na chłopaku nie zrobiło to wrażenia, jednak ja zanim się odwróciłam, pisnęłam ze strachu. Nie wiadomo skąd nagle wziął się tam stajenny, ale już podsuwał nam pod nos szczotki.
- Moglibyście mi pomóc, bo i tak muszę zająć się resztą koni - kontynuował niezrażony mężczyzna.
Cole kiwnął głową i wziął od niego szczotki, więc stajenny podziękował mu szerokim uśmiechem i wszedł do boksu bułanej klaczy.
- Który bok bierzesz? - zapytał spokojnie chłopak, podając mi fioletowe zgrzebło.
Nasze palce zetknęły się z sobą na ułamek sekundy i jak oparzona cofnęłam rękę. Cole uniósł pytająco brwi. Chciałam dać sobie w twarz za tą reakcję.
Cole?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz